Forum www.va.fora.pl Strona Główna

Part pierwszy - Day off

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.va.fora.pl Strona Główna -> No More Chance To Sexy Dance
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 17:23, 07 Lis 2010    Temat postu: Part pierwszy - Day off


Part pierwszy
Day off



- No ładnie – mruknęłam ze zrezygnowaniem po dwóch godzinach bezskutecznych prób ułożenia moich pięknych, ciemnych włosów.
Czy ja do kury nędzy nigdy nie mogę porządnie wyglądać? Moje włosy wyglądały jak jedno wielkie, długie czarne gówno ciągnące się w dół i odstające przy górze, a do tego rozstrojone na wszystkie strony. Co sobie myślała moja matka bżdżąc się z mim ojcem? Czy ona nie zauważyła jego zajebiście koszmarnych włosów? No tak, była zajęta czymś innym. No ale cholera, nawet tam musiał mieć…
- Rose?
Zacisnęłam zęby i rzuciłam na wpół połamana szczotkę pod blat toaletki. Lissa zawsze znajdzie odpowiedni moment by mnie znaleźć. Zawsze.
- Tu jestem! - krzyknęłam możliwie normalnym tonem, próbując zignorować swój opłakany wizerunek w lustrze.
W końcu na zaplanowany nocny wypad wcale nie muszę mieć pięknie ułożonych włosów. Gdzie tam.
- Stało się coś?
- Uhm… nie, ale pomyślałam sobie, że może zechcecie pójść z nami do teatru, wiesz, dzisiaj wieczorem.
- Świetny pomysł! - prawie wykrzyknęłam, czując jak poprawia mi się humor.
Chociaż raz nie obarcza mnie swoimi problemami, tylko proponuje jakąś rozrywkę. I to kulturalną.
- Co wystawiają?
- Romea i Julię.
- Co? – Rozdziawiłam usta.
Lissa zaśmiała się serdecznie i usiadła obok mnie, delikatnie mierzwiąc swoje wspaniałe, długie loki.
- Żartuję. Grają „Zbrodnie i karę” a potem „Maczupikczu”.
Gapiłam się na nią takim wzrokiem, jakby dawała myszy kota na pożarcie.
- Nie patrz tak na mnie - zaśmiała się. - Alberta uważa, że to odpowiedni program edukacyjny dla młodych morojów… Wiesz, dla tych, którzy wchodzą w dorosłe życie.
Odpowiedni program edukacyjny dla młodych morojów…
O matko i córko.
Całkiem sfiksowała, odkąd spotyka się ze Stanem. Cholera, mogłam nie namawiać Adriana żeby ich spiknął. Co mi strzeliło do tego durnego łba? Naprawdę, ja to mam czasem nieziemskie pomysły, z których potem wykwitają takie chwasty jak ten.
- Sądzę, że Adrian i ja mamy już inne plany na wieczór - odpowiedziałam z pełną dyplomacją. A przynajmniej czymś takim. Nie jestem dobra w językoznawstwie.
Lissa spojrzała na mnie z ciekawością, którą bezskutecznie próbowała ukryć. Już ja wiedziałam co ona tam sobie myśli. Oj wiedziałam jak jasna cholera.
- Nie ma sprawy. Innym razem – uśmiechnęła się serdecznie.
- Tak, innym razem – również posłałam jej uśmiech, przysięgając sobie w duchu, że w tej chwili oddałabym nawet moje ostatnie majtki, żeby zobaczyć widok twarzy Christiana, gdy usłyszy plany Lissy.
- Ładnie wyglądasz… - zaczęła z innej beczki.
Westchnęłam z rezygnacją i prawie strzeliłam buteleczką perfum w lustro.
- Co ty nie powiesz.
- Och, Rose, daj spokój. Ty i ta twoja paranoiczna obsesja na temat wyglądu! Mogłabyś czasami pomyśleć o czymś innym! - Fuknęła i już jej nie było.

Siedziałam jak wryta, gdy drzwi się za nią zatrząsnęły. Okej, może nie jestem za bardzo kumata, może i jestem tak durna, by zamknąć się w klatce i urządzić Dymitrowi striptiz w jego urodziny, ale za żadną cholerę nie mogłam pojąć czym ją zdenerwowałam.
Prychnęłam. Czy to ważne? Panna idealna pójdzie sobie walnąć ekstazy, które podłożył jej Adrian, zamiast zwykłych tabletek hamujących działanie ducha i od razu poprawi jej się humor. Spotka się z Christianem i wszystko będzie…
O. Rzesz. Kurwa.
Za pięć siódma.
Adrian mnie udusi jak się spóźnię!
Wstałam tak szybko, że zaryłam twarzą o podłogę... Ech, nawet wstać normalnie nie umiem. Czy mój koszmar kiedyś się skończy? Wstałam i ignorując ból w kostce, popędziłam do drzwi, potem korytarzem i dwa pietra w dół. Po drodze napatoczyłam się na strażników i nowicjuszy, biegających wokoło z kołkami i próbujących się nawzajem zaciukać. Luz. Tutaj chyba nie znali innych zabaw niż te pod tytułem” co mi zrobisz jak mnie złapiesz.” Szkoda, że u nas w Akademii ich nie znali.
Taaaak… chciałabym zobaczyć co zrobiłby mi Dymitr… Albo ja jemu…
Jak zwykle moja wyobraźnia zaczęła mi podsuwać coraz bardziej lub mniej zbereźne pomysły… Cholera, Rose, Adrian na ciebie czeka! - skarciłam się w duchu. Cóż, jak to mówią, pomarzyć zawsze wolno, ale nie wtedy kiedy wisi nad tobą karny jeżyk za spóźnienie się. Swoją drogą to nigdy nie lubiłam Super Niani.
- Jeszcze pięć sekund, a uznałbym, że z wieczornej imprezy nici - rzucił nonszalancko Adrian.
Nie mogłam wydusić słowa odpowiedzi. Biegłam tak szybko, że bałam się wpaść na fotoradar po drodze. Na szczęście, nie napotkałam takowego. Za to napatoczyłam się na napaloną Albertę biegającą z kołkiem za biednym Stanem. Uwierzcie mi, wolicie nie wiedzieć co się stało po tym jak ona go złapała.
Zlustrowałam chłodnym wzrokiem Adriana. Jak zwykle włosy miał mocno wycieniowane i wyżelowane ale jakieś takie... O, zrobił pasemka. Poza tym nie zauważyłam nic ciekawego. Czarna skórzana kurtka spod której wystawał granatowy sweter z kaszmiru i ciemne dżinsy. Stał niedbale oparty o drzwiczki swojego bordowego SUVa i palił skręta. Cóż, chyba nie miałam na niego długotrwałego wpływu.
- Przepraszam. Wpadłam po drodze na Lissę – wymamrotałam. O reszcie atrakcji wolałam nie wspominać.
- Dała ci wolne?
- Jasne - prychnęłam - Dlaczego nie? Od miesiąca nie miałam dnia wolnego.
To była prawda. Pieprzona prawda. Ale nie myślcie sobie, że Lissa była despotką czy czymś takim, nie. To ja byłam jak jakaś cholerna suka łażąca za nią w dzień i w nocy. Odkąd mój jakże kochany ojczulek i Dymitr uratowali mnie przed egzekucją i takie tam (wiedzcie, że wyjaśnianie tego całego bajzeru i pamiętanie o przemiłym spotkaniu rodzinnym Lissy nie jest moim ukochanym wspomnieniem) pilnowałam się, by mieć alibi.
No i by być blisko Dymitra.
Ale o tym palancie powiem później, bo inaczej serce mi się pokraje a chceę choć raz się zabawić. Z dala od niego. Nawet choćby to była ostatnia rzecz jaką w życiu zrobię. No nie, ostatnią to będzie obejrzenie kolejnego odcinka Mody na Sukces. Musze się w końcu dowiedzieć, gdzie kupić te zajebiste pomarańczowe stringi z kolekcji „Sypialnia Brooke” i z kim ostatnio gździła się Taylor, bo moje biedne oczy wyłapały tatuaż Thorna, ale licho wie, kto tam jeszcze był pod kołdrą.
- Czy jaśnie wielmożny pan hrabia będzie łaskaw ruszyć w końcu swoją arystokratyczną dupę i zawieźć nas na imprezę? - dobiegł mnie słodki głos zza pleców.
Odwróciłam się i miałam ochotę komuś przyjebać.
- Witaj, Avery - wyszczerzyłam się jak idiotka, której na wyprzedaży wciskają gówno zamiast szczotki do klozetu.
- Och, nasza słodka Rose! Nie wiedziałam, że ty też jedziesz.
- Akurat - mruknęłam pod nosem, przysięgając sobie w duchu że gdy wrócimy z imprezy to Adrian przez miesiąc nie usiądzie na dupie. I nawet Lissa z tym swoim duchem mu nie pomoże.
Okazało się, że Avery i Reed to rodzeństwo Lissy i tym samym muszę ich ciągle tolerować. Ale to ciągle nie tyczy się mojego czasu wolnego. Już wiecie dlaczego wolałam unikać tego tematu.
- O, jesteś! Już się bałam, że nasz kochany Adrian odjedzie bez nas.
Odwróciłam się patrząc w tą sama stronę co Avery.
Nosz kuźwa. Wszystko tylko nie to.
Znaczy się, on.
Piękne, ciemnobrązowe włosy powiewały na wietrze niczym w reklamie Head & Shoulders. Moje oczy zatonęły w brązowej głębi zwróconych na nas tęczówek. Pięknie wyrzeźbione, muskularne ramiona kołysały się w rytm kroków, idealnie współgrając z rozwianymi włosami, a jego twarz…
Boże. Jak u anioła.
Stałam z rozdziawioną gębą i patrzyłam na olśniewający uśmiech Dymitra skierowany w naszą stronę, aż ktoś klepnął mnie w ramię.
- Daj. Se. Siana - mruknęła złowrogo Avery i podeszła by się z nim przywitać.
Wściekła na samą siebie odwróciłam wzrok, akurat by dostrzec, że dołączyła do nas prawie-nowa-dziewczyna Adriana, Sydney. Prawie, bo jeszcze ze sobą nie chodzą. Nowa , bo myśmy zerwali, choć nie jestem tego taka pewna. Dziewczyna... tu chyba nie musze wyjaśniać.
Jak myślicie, jak mogłam się czuć wciśnięta pomiędzy arogancką Avery a spłoszoną jej obecnością Sydney? Tak, macie rację, jak gówno. Zwłaszcza, że zauważyłam jak pięknie miały ułożone włosy. Wyluzuj, powiedziałam sobie w duchu, jedziesz by się zabawić.
Uśmiechnęłam się złośliwie, gdy zdałam sobie sprawę z tego, że Ja dzisiaj mogę robić co chcę, a Oni - nie.
Zapowiadał się naprawdę ekscytujący wieczór.
Niestety, zanim nastąpił Avery zdążyła cała drogę trajkotać o tym, jak to wraz z Vi i Mią wybrały się na zakupy. Cóż, może nie byłam zbyt blisko z Mią, ale szczerze jej współczułam. Też byście współczuli, gdyby wasz ojciec kazał trzymać się z taką wredną pindą jak Avery, bo musi mieć dobrego partnera w interesach. Jak na mój gust, to chcieli otworzyć firmę pogrzebową „szczęśliwej drogi już czas” chociaż Mia mówiła coś o fabryce papieru toaletowego „użyj mnie”. Zresztą, nie moja sprawa.
Sydney odzywała się od czasu do czasu i zerkała na mnie. A ja siedziałam jak nachmurzona księżniczka, której Shrek nie raczył wydostać z ponurego zamku. Tfu, książę.
Adrian usłużnie odpowiadał Avery i zadawał pytanie, podobnie jak Dymitr, chociaż ten odzywał się najrzadziej ze wszystkich. Gdyby się nie uśmiechał, co niestety widziałam kątem oka, to pomyślałabym, że czuje się tak samo jak ja. Ale wiedziałam, że to nie może być prawda. Nie był maminsynkiem żeby nie poradzić sobie z Avery. No dobra, ze mną sobie nie poradził - chociaż to ja sobie prędzej z nim nie poradziłam.
Oddychałam głęboko, żeby się uspokoić. Byłam już całkiem opanowana, gdy zapadł zmrok a my zbliżyliśmy się do nocnego klubu, który wedle szyldu zwał się „кровопийца” co Dymitr z swojej łaski przetłumaczył jako Krwiopijca. Nie wiem, co w tym śmiesznego, ale wszyscy wybuchneli śmiechem. Ja nie. Po wejściu do środka stwierdziłam, że klub niczym nie różni się od pozostałych klubów. Jak w każdym z nich był wielki bar przy którym dwóch barmanów obsługiwało klientów, parkiet był przepełniony od balowiczów a kanapy pełne od popijających i drących się ludzi. Do tego kolorowe światła migające w rytm muzyki techno i spływające po twarzach gości.
Nie zdziwiłam się widząc przy barze kilku morojów, z których jeden wyglądał najwyżej na dwadzieścia dwa lata i strażników skupionych w grupce nieopodal. Wśród nich dostrzegłam Eddiego i Michaiła. Domyśliłam się, że tej dwójce kazano pilnować Adriana. Czasy, gdy nie byłam przydzielona do Lissy minęły i Adrian musiał dostać profesjonalną ochronę. Mówiąc profesjonalną mam na myśli taką, która go ochroni przed strzygami a nie upije i zostawi w barze o drugiej nad ranem, śpiewając przy wyjściu „it’s my life”. No co, każdy ma jakieś nieprzyjemne epizody w życiu.
Napotkałam wzrok moroja, któremu się wcześniej przyjrzałam. Był wysokim i smukłym blondynem. Nareszcie jakaś odmiana. Uśmiechnął się do mnie tajemniczo a ja w odpowiedzi posłałam mu zalotne spojrzenie.
- Tam są wolne stoliki - powiedział Adrian, biorąc z jednej strony Sydney a z drugiej mnie pod ramię.
Doprawdy, mógłby już przestać. Rozumiem, że przyzwyczaił się do mnie w ciągu tych kilku miesięcy, ale na Boga, zerwaliśmy głównie z powodu mojego głupiego uczucia do Dymitra, a on miał teraz przy sobie swoją potencjalną przyszłą dziewczynę. Dostrzegł swoją gafę i natychmiast oswobodził mnie z uścisku.
- Rose, nie rzucaj mi takich morderczych spojrzeń, bo wyciągnę lusterko i będzie szkoda – uśmiechnął się złośliwie.
- Nie sądzę, żeby wówczas ktoś płakał - mruknęła do siebie i najsłodszym głosem, odpowiedziałam - Mylisz się. Szkoda byłaby, gdybym umiała zabijać wzrokiem.
- Wolałbym nie być wtedy w jego skórze - zaśmiał się, ale zobaczyłam też smutny przebłysk w jego oczach.
Nie odpowiedziałam nic i cała nasza trójka poszukała wzrokiem Dymitra i Avery, którzy odłączyli się od nas na samym początku.
- Cóż, miłej zabawy - powiedziała do mnie Sydney, widząc że zamierzam iść w przeciwnym kierunku.
- Wzajemnie – rzuciłam całkiem szczerze przez ramię i skierowałam się w tłum tańczących ludzi.
W środku, obejrzałam się za siebie. Adrian i Sydney skierowali się do jednego z wolnych stolików, zaś Avery i jej towarzysz usiedli przy barze. Napotkałam czujny wzrok Dymitra i natychmiast się odwróciłam. Już wiedziałam dlaczego tutaj był. Wcale nie chodziło o Avery, tylko o to, żebym nie zrobiła jakiegoś głupstwa. Cholera.
Nie byliśmy już w Akademii, on nie był moim mentorem ani nawet chłopakiem. Byłam dorosła, byłam strażniczką i w tej chwili był mój czas wolny. Mogłam robić co, z kim i gdzie chciałam. A jemu nic do tego. Lissie także. Nie powinna była go o to prosić.
Sprawdziłam swoje mentalne ściany. U Lissy wszystko ok, chociaż Christian się na nią wściekł, a ja tego nie widziałam, bo byłam zajęta rozmyślaniem nad swoim beznadziejnym usadowieniem w samochodzie. Ech, musze poprawić swój refleks.
Bez zastanawiania się podeszłam do miejsca, gdzie wesoło rozmawiali strażnicy.
- Zostawiam ich w waszych rękach. Ja mam wolne - podkreśliłam słowa ja i wolne uśmiechając się przy tym jak kretynka.
Michaił odwzajemnił mój uśmiech i pokiwał porozumiewawczo głową. Eddie również skinął, dwóch znajomych dampirów koło mojego wieku nie przerwało nawet rozmowy, a pozostała czwórka strażników patrzyła na mnie, jakbym była z kosmosu. Chciałam im odpowiedzieć, że tak, to ja, słynna Rose Hathaway, ta strażniczka, której o mało nie zamordowano i która ciągle sprawiała problemy i blablabla.
- Dlaczego Dymitr jest z Avery? - zapytał niespodziewanie Patrick, przekręcając głowę w kierunku baru.
Nigdy go nie lubiłam. Pewnie dlatego, ze zawsze zadawał właściwe pytania albo dlatego, ze zawsze sprzedawał wszystkim skręty a mi nigdy nie chciał.
Popatrzyłam na niego jak na idiotę.
- Mnie pytasz?
- Hej, nie obrażaj się - uniósł ręce do góry w rozdrażnieniu. - Znasz go lepiej niż my. Jest strażnikiem Ozery, prawda?
- Tak - potwierdził Eddie i przesunął swoje krzesło by zrobić miejsce dla dołączającej do nich strażniczki, którą znałam z widzenia.
- Więc powinien chronić jego, nie ją - odezwał się Lee, w którym zawsze podziwiałam całkowity brak mózgu i to, jak dzięki temu stał się strażnikiem Lorda Szelskiego, jak moja matka.
Osz ty. Moja matka.
Rozejrzałam się dookoła, próbując dostrzec gdzieś rude, kręcone włosy i wbite we mnie wściekle oczy. Nigdzie jej jednak nie dostrzegłam, a już na pewno nie w najbliższej okolicy.
- Chyba też ma wolne - wzruszyłam ramionami i natychmiast wypaliłam. - Gdzie jest moja matka?
Teraz to Patrick spojrzał na mnie jak na idiotkę.
- W Akademii.
- Znowu? - zdziwiłam się
- Nie słyszałaś o nowych przydziałach?
Zganiłam się w myślach za własną głupotę. W końcu Albertę wygonili z Akademii twierdząc, że musi rozruszać swoje stare, zbolałe kości, po czym zapanował tam bałagan, ale niezastąpiona Kirowa, za pomocą posiłków otrzymanych od rady Strażników i morojów, natychmiast zaprowadziła porządek. Ach, żałuję, że mnie tam nie było gdy dzieciaki sikały do jedzenia, rozpaliły na dziedzińcu ognisko z podręczników, paliły skręty w klasach i nękały swoich ulubionych strażników... Tak, to nawet Stana wyprowadziło z równowagi i poprosił o przeniesienie.
- Tak, coś słyszałam.
Patrick parsknął śmiechem.
- Dołączysz do nas?
- Nie, dzięki, mam inne plany na wieczór - odparłam, znowu łapiąc na sobie wzrok przystojnego blondyna i obiecując sobie, że zaraz do niego podejdę.
- Właśnie widzę - zaśmiał się a ja zgromiłam go wzrokiem, co nie zrobiło na nim większego wrażenia.
- Nie wiem jak wy, ale ja i Eddie spadamy na drugi koniec sali, bo…
Nie usłyszałam dalszej wypowiedzi dampirki, ale domyślałam się, że przy stoliku od którego odchodziłam, było ich po prostu za dużo i musieli się rozsiąść, żeby lepiej obserwować salę i zapewnić wszystkim bezpieczeństwo. Takie strażnicze manewry.
Zalotnym ruchem, poprawiłam swoje zajebiście nieułożone włosy i ruszyłam do baru. Znalazłam sobie miejsce jak najdalej od Dymitra i Avery i w miarę tak zaludnione, by nie mógł mnie za dobrze obserwować. Tak w ogóle, to miałam ochotę stamtąd wyjść i pójść w jakieś inne miejsce, ale nie wzięłam komórki, żeby w razie czego wrócić taksówką. A powrotu na piechotę nie chciałam ryzykować.
- Czerwone wino dla pani - zawołał ktoś, dosiadając się obok.
Odwróciłam się w jego kierunku i napotkałam spojrzenie zielonookiego dampira, którego nigdy wcześniej nie widziałam. Był przystojny, ciemnowłosy i miał lekko śniadą cerę. Z urody przypominał trochę araba a trochę azjatę.
- Dziękuję, nie piję – rzuciłam kłamliwie do barmana, który wyciągnął butelkę, by nalać mi kieliszek. - Ale to mięło z pana strony - dodałam uprzejmie do nieznajomego.
- Cała przyjemność po mojej stronie - powiedział miękki głosem, uśmiechając się sztucznie. - Nalegam jednak by pani ze mną wypiła - uniósł swoją szklaneczkę, w której dałabym głowę, że był koniak.
Dostrzegłam jakieś rozbawienie w jego oczach, po czym jego wzrok skierował się gdzieś za mnie, w kierunku Dymitra, po czym powędrował w kierunku przypatrującego mi się blondyna. Od razu chwyciłam.
- Wobec tego nie będę się dłużej opierała – odparłam a on skinął na barmana, który podał mi kieliszek czerwonego wina.
Odwrócił się od nas i poszedł obsługiwać innych klientów. Zamoczyłam lekko usta w winie, udając, że upijam łyk, po czym wyszeptałam:
- Ładnie to tak pić na służbie?
Mężczyzna zaśmiał się, upijając kilka łyków.
- To tylko herbata
- Doprawdy? - uniosłam brew i spojrzałam w kierunku blondyna.
- Oczywiście - uśmiechnął się nieco sztywno. - Nie sądzisz chyba, że któryś ze strażników zaryzykowałby…
- Nie, nie sadzę - przerwałam mu nieco oschle. - Zgaduję, że mam podejść do twojego ekhm pracodawcy i płaszczyć się przed nim jak jakaś tania dziwka?
Znowu się zaśmiał.
- Porozmawiaj z nim tylko - wzruszył ramionami. - Od razu wpadłaś mu w oko.
- Tak, jak każdemu facetowi tutaj - dodał z tyłu głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam Dymitra wpatrującego się w mojego towarzysza z nieukrywaną niechęcią. To było coś nowego.
Zagotowało się we mnie.
- Chyba pomyliłeś miejsca - powiedziałam hardo spoglądając w stronę zagadanej Avery. - Nie powinieneś zostawiać jej samej.
Nie wiem co mnie opętało żeby to powiedzieć, bo Avery właśnie rozmawiała z Michaiłem, który pewnie opowiadał jej jeden ze swoich zabójczo śmiesznych żartów.
- Avery nic nie grozi. Muszę z tobą porozmawiać - powiedział spokojnie.
W jego oczach nie dostrzegałam niczego. Ani gniewu, ani niechęci, ani nienawiści ani nawet przyjaźni. Niczego.
Mój „towarzysz” patrzył z uwagą to na mnie to na Dymitra. Nie obchodziło mnie, co sobie myślał, ale i tak czułam się zażenowana.
- Jeśli strzygi nie planują nas napaść za dziesięć sekund, to obawiam się, że nie mamy o czym – wypaliłam i odwróciłam się z powrotem do baru.
Byłam cholerną suką, że to powiedziałam, ale nie mogłam już tego odwołać. Gotowało się we mnie. Dotąd nie chciał mnie znać. Ba, nawet przebywać ze mną w jednym pokoju a tu nagle wyskakuje z czymś takim, że musi ze mną porozmawiać? Co on sobie myśli? Że pozwolę mu do końca rozszarpać moje i tak w kawałkach serce? Że znowu dam sobą manipulować i stawiać pod ścianą?
O nie. Niech mnie tu zaraz piorun jasny strzeli, i niech nie wiem jak ma mnie to boleć, ale nie pozwolę mu na to. Już nigdy.
Mój „towarzysz” uśmiechnął się z irytacją, po czym odprowadził wzrokiem Dymitra.
- Były?
- Coś w tym rodzaju - bąknęłam i jednym haustem wypiłam cały kieliszek wina.
Kiedy go odstawiłam, czułam na sobie badawcze spojrzenie dampira.
- No co?
- Przypominasz mi kogoś…
- Serio? - zapytałam z irytacją.
Ja chyba nigdy nie mogłam pozostać incognito. Nawet, gdy wystroiłam się jak dziwka i przyszłam do baru żeby się zabawić.
- Czy ty… - urwał, jakby się zagalopował
Westchnęłam przeciągle, odgarnęłam na bok włosy i wyciągnęłam do niego rękę.
- Rose Hathaway.
Lekki uśmiech, którym mnie obdarzył, powiedział mi, że właśnie się tego domyślał. Uścisnął moją dłoń.
Sean Blackwood. Miło mi.
Mnie również - powiedziałam, gryząc się w język żeby nie wypalić ”O matko, jesteś bratem tego Blackwooda?!”
Louis Blackwood. Jeden z dampirów zasiadających w radzie nadzorczej, któremu udało się zdobyć dobra pozycje. Jego żoną jest jakaś arystokratka, co zdarza się może raz na milion przypadków albo i rzadziej. Jego dwaj młodsi bracia są strażnikami, ale o nich niewiele się słyszało. A teraz jeden z nich przy mnie siedzi.
W sumie, czym ja się podniecam? Tak samo niektórzy reagowali na mnie.
- Co cię tu sprowadza? Bo chyba nie oni - wskazał głową w kierunku Adriana i Sydney.
Kurcze, dobry był.
- Mam dzień wolny - wzruszyłam ramionami. - A oni mnie tylko podwieźli.
- Dzień wolny.. - zaśmiał się i upił kolejny łyk „koniaku”.
- Tak, chyba słyszałeś o czymś takim - mruknęłam trochę za ostro.
- Jasne. Tylko, że…
- Tak, tak - przerwałam mu. - Strażnicy nie mają dni wolnych - dokończyłam poirytowanym głosem. - Cóż, ja najwidoczniej mam. I to z dala od obiektów chronionych.
Zaśmiał się tylko i znowu spojrzał w kierunku blondyna. Tylko, ze już nie patrzył na niego a na dwóch podpitych morojów i ich równie dobrze trzymające się na nogach towarzyszki. Cała czwórka właśnie odchodziła z drugiego końca baru i kierowała się do wyjścia.
- Cóż, chyba powinienem wrócić i przypilnować żeby tym dziewczynom nic się nie stało. - Sean dopił „koniak” i rzucił barmanowi pieniądze.
- Pomóc? - spytałam szybciej, zanim pomyślałam.
- Nie, to twój dzień wolny - zaśmiał się i zaczął wstawać.
- Nie wolny od radaru - westchnęłam przeciągle i kciukiem wskazałam w kierunku Avery, która bezczelnie się na nas gapiła. - Chętnie bym stąd wyszła.
Sean uniósł brwi, ale po chwili wzruszył ramionami
- Jak chcesz.
- Tylko sprawdzę co z Adrianem - powiedziałam bardziej do siebie niż do niego i odeszliśmy od baru.
Przeczesałam wzrokiem stoliki i zobaczyłam, że świetnie się bawią z grupką znajomych. Niedaleko czaił się Eddie z ta dampirką, która jak sobie przypomniałam, miała na imię Jean. Dymitr i Avery ciągle siedzieli przy barze obserwując mnie (Avery z kpiąca miną a Dymitr z właściwie żadną) , za nimi Michaił i kilku morojów, z którymi rozmawiała wcześniej Avery, a wśród których siedział blondyn, patrzący na nas ostro.
- Okej, idziemy - powiedziałam, biorąc go pod rękę i przepychając się do wyjścia.
Nie byłam pewna co mnie do tego skłoniło: wychodzący moroje, twarz Dymitra czy gniewny wzrok blondyna. A może wszystko na raz? Szybko dogoniliśmy czwórkę balowiczów i odprowadziliśmy ich wzdłuż ulicy. Nie myślcie sobie, że podeszliśmy do nich i trzymaliśmy za raczki jak małe dzieci. Po prostu spacerowaliśmy za nimi, co jakiś czas podejmując mało zobowiązującą rozmowę.
Do czasu, aż kopnęły mnie nudności
- Cholera, szybko! - rzuciłam i pognałam przodem w kierunku morojów.
Sean nie został za bardzo w tyle. Był szybki. Może nawet tak szybki jak Dymitr. Żałowałam w tej chwili, że założyłam takie szpile i obcisłą kieckę. Szybko ją rozerwałam i dopadłam pierwszej strzygi, zanim wyciągnęła swoje obleśne łapska w kierunku ciemnowłosego moroja
- Karl, padnij! - krzyknął Sean i odsunął na bok drugiego moroja i dwie zataczające się dampirki. Cała trójka natychmiast przestała się śmiać.
Bez chwili wahania rzuciłam się na strzygę, która okazała się kobieta. Była wysoka, smukła i cholernie szybka. Mogłabym ją jednak zakołkować, gdybym miała kołek. Za późno zorientowałam się, że nie mam. Nie mogłam ani jej zabić ani uciec. Cholera.
Sean natychmiast zorientował się, że nie mam żadnej broni i krzyknął do mnie żebym się cofnęła. Zdołałam kopnąć strzygę i uchyliłam się przed zamachującym się kołkiem, Seanem. Cofnęłam się i poddźwignełam z ziemi moroja, popychając go w kierunku pozostałej trójki. Sean był szybki, ale strzyga była szybsza. Obrywał, choć robił co w jego mocy. Dawno nie widziałam tak potężnej strzygi. Sadząc po wyglądzie, nie mogła być wcześniej dampirką, tego byłam pewna. Wiec skąd u licha umiała tak walczyć?
Ale Sean zaskoczył ją i po chwili jej ciało runęło na ziemię.
- Wszyscy cali?
Cała czwórka pokiwała głowami.
- To jeszcze nie ko…
Nie zdążyłam go ostrzec, gdy następne strzygi wyskoczyły z zaciemnionej ulicy. Dwie rzuciły się na niego, jedna na mnie. Walczyłam, ale bez kołka gówno mogłam. Kopałam i robiłam uniki, byleby nie mogła zbliżyć się do skulonej czwórki. Jedna z dampirek zaczeła piszczeć, ale moroj kazał się jej zamknąć.
Sean dawał sobie radę. Był naprawdę dobry, ale to niestety nie wystarczało, gdy kolejne strzygi dołączył do pozostałej dwójki. Cholera, potrzebowałam kołka. Gdy ledwo uniknęłam kolejnego ciosu od faceta-strzygi, nagle jego ciało wygięło się w nienaturalny łuk i strzyga upadła na ziemię. Zobaczyłam jak Dymitr stoi z zakrwawionym kołkiem. Wbił go od strony pleców. Cool. Też bym chciała Tak umieć.
Bez słowa podał mi zapasowy kołek i rzucił się na Seanowi na pomoc. Czym prędzej zrobiłam to samo. Odciągnęłam jedną strzygę i po krótkiej walce zakołkowałam ją. Oni walczyli już tylko z pięcioma. Stanęłam przy morojach, bardzo chcąc im pomóc, ale musiałam ubezpieczać tyły, w razie gdyby wypadło więcej strzyg. Sean zakołkował kolejną, po czym od razu następną, tylko dlatego, ze nie mogła się zdecydować czy rzucić się na niego, czy próbować dostać moroja. Dymitr skorzystał z chwili zaskoczenia i odciągnął uwagę trzeciej, dzięki czemu Sean zatopił kołek w jej sercu i wrócił do nas, ubezpieczając z boku Dymitra.
Gdyby nie to, obaj byliby w potrzasku, bo z uliczki skąd wypadły wcześniejsze strzygi, wypadły trzy kolejne. Bez zastanawiania się rzuciłam się na jedną z nich i po chwili leżała martwa. Sean zajął się pozostałymi dwiema. a ja pognałam pomóc Dymitrowi. Mógł być najgorszym sukinsynem na świecie, i mogłam się nie wiem jak zapierać, że nic mnie nie obchodzi, ale nie mogłam mu nie pomóc. Nie, gdy moje serce nagle zaczęło mi dyktować, co mam robić. Dymitr widząc mnie, odsunął się nieco na bok, tak żeby strzyga mogła mnie dostrzec. Zawahała się i skorzystałam z tego przeciągając kołek wzdłuż jej żebra i wycofałam się, bo w tym samym czasie Dymitr zabił kolejną.
- Osłaniaj ich – rzucił do mnie i szybko przysunął się do Seana
Posłusznie wróciłam do trzęsących się dampirek i przerażonych facetów, chociaż starali się tego nie okazywać. Wypatrywałam dalszego niebezpieczeństwa, ale gdy Dymitr zakołkował ostatnią strzygę, moje nudności ustąpiły.
- Trzeba przeszukać tą uliczkę - mruknął Sean wyciągając telefon
- Nie trzeba - powiedziałam pewnym głosem. - Nikogo już tam nie ma.
- Tego nie wiemy.
- Wiemy - powiedziałam spokojnie Dymit.
- Zaufaj mi – dodałam, gdy Sean spojrzał na niego a potem na mnie.
Wykręcił numer i nakazał całej czwórce wrócić do klubu. On szedł przodem, podczas gdy my z Dymitrem ubezpieczaliśmy tyły. Rozglądałam się wokół, ale w sumie nie musiałam bo od razu wyczułabym gdyby było tu więcej strzyg.
- Ktoś od sprzątania zaraz przyjedzie - mruknął, na co jeden z morojów prychnął z pogardą.
Ta cała sprawa ze strzygami całkowicie rozstroiła mój nastrój. Cholera, chciałam tylko dzień wolnego żeby się zabawić. Ale nie zabijając strzygi. Westchnęłam. Najwidoczniej wszyscy mieli rację, że strażnik nie ma dnia wolnego.
Gdy weszliśmy do klubu, dla grupki morojów, wśród których siedział blondyn od razu stało się jasne, że mieliśmy przygody. Moja sukienka nie była w najgorszym stanie, ale miałam teraz zajebisty rozporek na udzie. Dobrze, że nie rozerwałam jej dalej. Spojrzałam w lustra wiszące nad barem i stwierdziłam, że przynajmniej moje włosy wyglądają dobrze. Lepiej niż kiedy próbowałam je ułożyć. Podeszliśmy do zaniepokojonej grupy i natychmiast otoczyli nas strażnicy. Podczas gdy Sean opowiadał co się nam wydarzyło, Dymitr lustrował mnie wzrokiem. Złapałam jego spojrzenie i uniosłam brwi. Miałam wrażenie, że chodzą mu po głowie jakieś dziwne myśli, ale zaraz się z tego otrząsnęłam. Idiotka, skarciłam się w duchu, gdy pod jego ramie podczepiła się Avery.
- Naprawdę? - spytała jedna z morojek, której wcześniej nie dostrzegłam - Aż tyle?
- Tak. Gdyby nie Rose i jej przyjaciel byłoby raczej nieciekawie - odpowiedział spokojnie Sean, gestykulując w moją stronę.
Miałam ochotę mu powiedzieć, że Dymitr wcale nie jest moim przyjacielem, ale w porę się powstrzymałam.
- Ach, strażniczka Hathaway - ucieszyła się dziewczyna. – I zapewne strażnik Belikov - skinęła mu głową a on się delikatnie odkłonił.
Przyjrzałam się jej bliżej. Ładna blondynka, szczuplutka i wysoka jak wszystkie morojki. Niebieskooka. Badica. Widziałam ją na procesie. Uśmiechnęłam się do niej.
- Tak, byłoby naprawdę nieciekawie. Twoi strażnicy muszą zorganizować wam lepszą ochronę - dodałam nieco kąśliwie, spoglądając w kierunku wrogiej twarzy jednego z otaczających nas strażników.
Dymitr posłał mi srogie spojrzenie. Miałam ochotę powiedzieć mu „Sorry, to na mnie już nie działa”. Sean natomiast wyglądał jakby chciał się zaśmiać. Avery też wydawała się być oburzona.
- Cóż, chyba masz racje - przyznała bez cienia gniewu morojka. - Ale przy takiej ilości strzyg…
Uniosłam brwi, ale coś kazało mi się nie odzywać.
Strażnicy zaczęli ustalać taktykę i podziały na dwuosobowe oddziały. Było ich około siedmiu na dwunastu morojów, co sprawiało, ze musieli się trochę nakombinować jak bezpiecznie odstawić ich do domów.
- Dziękujemy za pomoc strażniczko Hathaway - byłam w szoku, gdy usłyszałam chłodny ton blondyna.
Zgadywałam, że jest jej bratem. Mieli takie same kolory oczu i wyraz twarzy, choć u dziewczyny był nieco serdeczniejszy. Ale mimo to, jakoś nie polubiłam żadnego z nich.
- Cała przyjemność po mojej stronie, Lordzie Badica - powiedziałam i ukłoniłam się.
Może to było przesadzone, a może nie. Nie obchodziło mnie to. Mogli sobie myśleć co chcieli. Ja byłam tym wszystkim skonsternowana i chciałam jak najszybciej stąd odejść. Odwróciłam się i zrobiłam kilka kroków w stronę parkietu, gdy zatrzymał mnie Dymitr.
- Nie oddalaj się - powiedział.
No nie. Teraz gra pana troskliwego.
Odwróciłam się i już miałam mu rzucić kąśliwą uwagę, gdy zobaczyłam w jego oczach te ciepłe błyski. Zamarłam pod jego spojrzeniem. Było takie, jak je zapamiętałam z chatki, takie same jak wtedy gdy…
- Co się stało? - spytał Adrian podchodząc do całej grupy.
Wyrwało mnie to z otępienia.
- Cześć Iwaszkow - rzuciła zalotnie blondynka.
- Keila, co za miła niespodzianka - skłonił się szarmancko, po czym przywitał z pozostałymi.
Uniosłam brwi, ale nie odezwałam się.
- A twoja towarzyszka, to? - Keila zmarszczyła nos, jakby widok człowieka ją odstraszał.
- Sydney, moja dziewczyna.
Uśmiechnęłam się z dwóch powodów. Po pierwsze: moroje wytrzeszczyli oczy, pod drugie, Keila wyglądała jakby ktoś zdzielił ją batem.
- Alchemiczka? - spytał jeden ze strażników, na co Sydney ochoczo skinęła głową.
Nie wydawała się zadowolona z towarzystwa tak dużej ilości wampirów, ale trzymała się dzielnie, żeby nie okazać im swojej pogardy. O dziwo nie brzydziła się Adriana czy też nie okazywała mu pogardy, podobnie jak mi – chociaż mi ciągle nie ufała.
- Możesz nam pomóc? - spytał Sean - Dzwoniłem do waszego działu niedaleko, ale nikt do tej pory się nie zjawił…
I odeszli rozmawiając, a wśród morojów zapanowała cisza. Strażnicy powoli zaczęli się oddalać, jakby nie było tu całego zbiegowiska, więc my również postanowiliśmy odejść. Tylko, że ja chciałam iść w inną stronę i zostawić Dymitra z Avery i Adrianem.
- Powinniśmy chyba wracać - oświadczył nagle Adrian. - Jak tylko Sydney wróci…
- Żartujesz chyba - ofuknęłam go. - I zrezygnować z rozrywkowego wieczoru?
Spojrzał na mnie ani trochę nie zaskoczony.
- Rose, doprawdy, mało ci na dzisiaj? - zaśmiała się Avery - Tu jest niebezpiecznie. Chyba nie chcesz ryzykować naszego życia, prawda?
A to jadowita żmija.
- Nie - odparłam słodko - Ale jak wiesz, ja za ciebie nie odpowiadam. Nic mi do tego czy porwą cię strzygi czy kosmici.
Dymitr zgromił mnie wzrokiem, ale jak już mówiłam, to na mnie nie działało. Eddie i Michaił, którzy się nam przysłuchiwali wydali się zmieszani, natomiast Adrian - ku oburzeniu Avery - zaczął się śmiać.
- Rose ma rację. Nie powinniśmy tracić wieczoru…
Avery zaczęła się z nim kłócić. Nie miałam ochoty tego słuchać, więc bez zbędnego ostrzeżenia, wmieszałam się w tłum i wypadłam na zewnątrz. Noc, tak jak wcześniej była dosyć ciepła. Postanowiłam sprawdzić jak radzi sobie Sydney. Skierowałam się wzdłuż ulicy a następnie skręciłam. O mało nie wpadłam na strażnika, który chyba wziął mnie za strzygę.
- Uważaj - mruknął
Chciałam mu coś odwarknąć, ale wtedy naszą uwagę odwróciły żarzące się kule ognia, które po chwili były tylko prochem
- Załatwione - powiedziała Sydney i odwróciła się do mnie z lekkim uśmiechem.
- Adrian chce już wracać… to znaczy Avery - powiedziałam, gdy do mnie podchodziła.
- Nie dziwię się jej - powiedziała ściszonym głosem. - Chyba nigdy nie była odważna, co?
- Nie – przyznałam. - Ale gdybym była na jej miejscu, pewnie też bym się bała.
Nie wiem skąd się u mnie wzięło to ziarnko zrozumienia. Nienawidziłam Avery. Reeda też nie. Lissa im wybaczyła ale ja nie. I nigdy im nie zaufam, to jest pewne.
- No co ty - prychnęła Sydney, otulając się swoim płaszczem. - Nie wyobrażam sobie, żebyś kiedykolwiek trzęsła portkami przed jakąś strzygą!
Taak. Niestety, ale trzęsłam. I tą strzygą był Dymitr. Ale nie zamierzałam jej tego mówić. To była już przeszłość.
- Nic tu po nas - powiedział jeden ze strażników i wszyscy skierowali się z powrotem do Krwiopijcy.
- Nie idziesz z nami? - spytał Sean, widząc, że skręcam w innym kierunku.
- Nie - odparłam, rozglądając się, czy nie śledzi mnie Dymitr albo Michaił. - Nie mam zamiaru tracić wieczoru.
Nic nie odpowiedział, tylko skinął mi głową i czujnie rozglądając się po ulicy, dogonił pozostałych. Nie mogłam się oprzeć myśli, że gdybym tylko mogła, dobrałabym się do niego. Był przystojny, miły i dobrze mi się z nim rozmawiało.
- Ech, gdybym tylko mogła pozbyć się ze swojego serca Dymitra… - mruknęłam sama do siebie i przebiegłam przez ulice, po czym szybko skręciłam w lewo, a następnie w prawo.
Nie chciałam żeby ktoś mnie śledził. Nie chciałam żeby mnie znaleźli. Chciałam się bawić, chociaż raz poczuć się wolną od obowiązku, surowego spojrzenia mojego byłego chłopako-mentora i od tego całego świata porąbanych strzyg i wampirów.
Chciałam się zabawić.
Postanowiłam się upić.


Made by me


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Nie 18:43, 07 Lis 2010, w całości zmieniany 3 razy
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.va.fora.pl Strona Główna -> No More Chance To Sexy Dance Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin