Forum www.va.fora.pl Strona Główna

Part drugi - Out of line

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.va.fora.pl Strona Główna -> No More Chance To Sexy Dance
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 18:00, 07 Lis 2010    Temat postu: Part drugi - Out of line


Part drugi
Out of Line



Czy kiedykolwiek w życiu mieliście surrealistyczne wrażenie, że chociaż cały świat wokół was wiruje, to i tak wszystko jest do dupy? Jeśli nie, to wam zazdroszczę.
- I to moja droga… jest właśnie… szkocka…
Głuchy odgłos mojego upadającego towarzysza od kieliszka utwierdził mnie w przekonaniu, że już pora zbierać się do domu. Przede mną na stoliku stał stos brudnych szklanek po różnorodnych drinkach, popielniczka zawalona petami i kilka zapalniczek.
- Hej, może pójdziemy do mnie? – Mruknął sennie, nawet nie próbując wstać.
Tak, zdecydowanie już pora na powrót. Wypiłam, poszalałam na parkiecie, poflirtowałam i zapomniałam o incydencie ze strzygami, no i o Dymitrze. Pełen sukces. O cholera.
Tylko jak ja wrócę? Nijak nie widział mi się czterdziestokilometrowy spacer w szpilkach do Dworu.
Westchnęłam przeciągle i ignorując fakt, że zalany w trupa facet przysnął na podłodze, powoli dopiłam setkę i wstałam od stolika. Wow. Wstałam to chyba za dużo powiedziane. Raczej się wyturlałam i namiętnie rzuciłam w kierunku drewnianej kolumny.
Na parkiecie ciągle wirowały pary, większość oczywiście podpita. Nikt, poza kelnerką, ubraną jak tania dziwka, nie zwrócił na mnie uwagi. Dobrze, że nie było tu ani morojów ani dampirów, bo znowu rozeszłyby się plotki o tym, jak to strażniczka Hathaway junior wraca do domu na czworaka. Ciekawe co by na to powiedziała moja matka.
Zresztą, czym ja się przejmuje? Moją opinię już dawno szlag jasny trafił. Albo byłam w ciąży, albo byłam pijana, albo wyciągałam Lissę ze szkoły na jakieś tajne zwiady. Dobre, nie? Zastanawiający był tylko fakt, że strażnicy ciągle mnie szanowali, nawet, gdy tak jak dzisiaj, zachowywałam się jak ostatnia suka. Może traktowali mnie z przymrużeniem oka bo byłam młoda, a może słysząc o moich zabójstwach w Spokane i tym podobnych historiach, i zwyczajnie się mnie bali?
Zaśmiałam się na głos, na co kelnerka cmoknęła i ruszyła w moim kierunku. Tylko tego mi brakowało.
- Wyrzucacie z lokalu swoich gości? – Zakpiłam, czkając. – Nieładnie…
- Tylko tych zalanych w trupa albo tych, którzy potrzebują pomocy przy wyjściu – odwarknęła.
- Ja jej wcale nie potrzebuję.
- Och, naprawdę? – Mruknęła i wycofała się w kierunku baru, zbierając po drodze kilka szklanek.
Czy ja już mówiłam, że nie lubię ludzkich kobiet? Są wredne. Zawsze są wredne, zwłaszcza jak widzą ładniejszą od siebie dziewczynę.
No dobra, chyba faktycznie potrzebowałam pomocy przy wyjściu. Ostrożnie puściłam się kolumny. Okej, stałam. Teraz musiałam tylko wrócić po torebkę, wygrzebać drobne i zadzwonić po taksówkę. Proste, pomyślałam.
Powoli podeszłam do stolika i zgarnęłam torebkę. Skierowałam się do wyjścia, coraz bardziej zbliżając się do parkietu, gdzie unosiła się masa papierosowego dymu i gdzie raziły mnie w oczy mocniejsze światła. Dopadłam automatu przy wyjściu i wykręciłam numer. Trzy sygnały i w końcu odezwała się dyspozytorka. Podawałam jej właśnie adres baru, gdy kątem oka zobaczyłam, jak ta złośliwa ruda małpa podeszła do dwóch dryblasów noszących czarne koszulki z napisem „security”. Gdybym tyle nie wypiła, to pokazałbym jej, gdzie mam tą jej security.
Spokojnie, Rose, spokojnie. Nie potrzebujesz jeszcze bardziej zwracać na siebie uwagi. Weź głęboki wdech … o tak, teraz wydech…
Dobra, trochę pomogło. Nie otrzeźwiło mnie, ale przynajmniej na chwilę odgoniłam swój bezpodstawny gniew. Dryblasy podeszły do mnie, a za nimi przywlokła się ta ruda małpa.
- Pani pójdzie z nami – odezwał się niższy i szerszy w barach facet. Z ciemno opaloną skórą, mięśniami napiętymi do granic możliwości i brakującym przednim zębem wyglądał jak nieudana kopia Sylwestra Stalone’a.
- Coś nie tak? – Spytałam przesłodzonym, ale trochę za głośnym głosem.
- W barze nie mogą przesiadywać pijani ludzie.
Oooo, jaka nowość, pomyślałam.
- A ten to co – wskazałam gestem na swojego byłego kompana od kieliszka.
- On jest gościem specjalnym – warknęła kelnerka.
W takich chwilach, żałowałam, że dampiry nie mają kłów. Mogłabym ją porządnie wystraszyć, bo o przywaleniu jej nie było mowy. Nie, kiedy chwiałam się na nogach.
- Pójdzie pani z nami – powtórzył dobitnie drugi gość.
- Raczej wątpię – odezwał się ktoś za mną.
Gdyby nie to, że nie odwróciłam się od razu, nigdy bym nie uwierzyła, że on to powiedział.
- Jesteś z nią? – Zdzirowata kelnerka otworzyła szeroko oczy. Jeszcze chwila a zaczęłaby się ślinić. – To znaczy… czy… pan…
Jednym gestem uciszył jej chaotyczną wypowiedź i zwrócił się do mnie bezbarwnym głosem.
- Zostawiłaś w Krwiopijcy swój płaszcz. Pomyślałem, że chciałabyś go odzyskać.
Nie mogąc wykrztusić słowa, pokiwałam głową. Cholera, skąd on wiedział gdzie jestem? Czy strażnicy… Nerwowo rozejrzałam się po sali, ale nie zauważyłam żadnego z nich. Blondyn uśmiechnął się i spojrzał uważnie na osłupiałą kelnerkę.
Jeśli rachunek za drinki został opłacony, to możesz odejść. Nie zasłużyłaś na napiwek – dodał chłodno.
Wow. W życiu nie widziałam tak zawstydzonej osoby. Jej policzki dosłownie zapłonęły. Ochroniarze popatrzyli na siebie i odeszli na bok, jednak ciągle się nam przyglądali.
A ja, zamiast grzecznie podziękować, zabrać swój płaszcz i wyjść na taksówkę, po prostu na niego warknęłam.
- Sama bym sobie poradziła.
- Z pewnością – odparł sucho i podał mi płaszcz. – Jeśli nie masz czym wrócić, to mogę cię podwieźć. Jadę akurat do Dworu.
- Dzięki, poradzę sobie – odpowiedziałam natychmiast.
Blondyn zlustrował mnie wzrokiem i cofnął się w kierunku drzwi. Obserwowałam, jak wychodzi z baru, po czym założyłam płaszcz, przerzuciłam torebkę przez ramię i też skierowałam się do wyjścia. Podłoga nieźle skakała, ale chyba trzymałam się jako tako, bo gleby nie zaliczyłam.
Na zewnątrz było zimno i ciągle jeszcze ciemno. W sumie czwarta nad ranem to trochę za wcześnie na wschód słońca. Otuliłam się mocniej płaszczem. W prawej kieszeni wyczułam jakieś zawiniątko. Chwila, a gdzie był mój kołek?
Wyciągnęłam zawiniątko i jeszcze raz wsadziłam rękę do kieszeni. Pusto. Otworzyłam torebeczkę i znalazłam go. Kurcze. Dymitr musiał podczas walki podać mi mój kolek, a to oznacza… że miał mój płaszcz. Przeszukiwał go!
Zagotowało się we mnie.
Otworzyłam to dziwne zawiniątko i aż mnie zamurowało. To była bransoletka. Ale nie taka w stylu tych z rynku, tylko prawdziwa, srebrna, wysadzana turkusami. Zamknęłam pudełeczko, owinęłam je we wstążkę i wsadziłam z powrotem do kieszeni. Musiałam mieć chyba zwidy.
Nie, Dymitr nie mógł…
Pomacałam kieszeń i stwierdziłam, że nadal tam jest. Co do…
- Może jednak cię podrzucić?
Podskoczyłam jak oparzona i podniosłam wzrok na blondyna. Nie uśmiechał się ani nie miał wrogiego wyrazu twarzy. Spojrzałam na zegarek i westchnęłam. Moja taksówka się spóźniała. Bardzo spóźniała. A ja musiałam jak najszybciej wrócić do Dworu. Damn.
- Skoro nalegasz – skapitulowałam.
Blondyn uśmiechnął się drwiąco i gestem wskazał na czarne ferrari. Pieprzeni arystokraci. Zawsze muszą szpanować. Ugryzłam się w język i wsiadłam, gdy otworzył przede mną drzwi.
To też było dosyć nietypowe. Badica otwierający drzwi zalanej recydywistce dampirce. No kto by pomyślał. Dopiero po chwili zorientowałam się, że jesteśmy w samochodzie sami i nie spodobało mi się to.
- Gdzie są twoi strażnicy?
- Prawdopodobnie we własnych łóżkach – rzucił normalnym tonem i odpalił silnik.
- Że co?!
Prychnął.
- Gdybym kazał im zostać, prawdopodobnie spiliby się tak jak ty, a poza tym… - urwał i dodał - Zapnij pasy.
Spojrzałam na niego spode łba. Nie podobał mi się coraz bardziej. Przez chwile rozważałam, czy by nie wysiąść i poczekać jednak na taksówkę, ale zanim się na to zdecydowałam, jechaliśmy już główną ulicą.
- Co robiłeś sam o tej porze w barze? – Spytałam niby to mimochodem, czując się głupio pozostawać w ciszy.
- Sprawy biznesowe.
- Bez strażników, którzy zatroszczyliby się o napadające na ciebie strzygi? – Prawie zadrwiłam.
- Sam potrafię o nie zadbać.
Przyjrzałam mu się uważniej. Poza tym, że był całkiem przystojny i miał niebieskie oczy, dostrzegłam mała szramę na jego szyi.
- Powietrze – mruknęłam, uzmysławiając sobie, że blizna jest oparzeniem. Tylko głupiec mógł próbować przegonić ogień powietrzem.
Nie odpowiedział i znowu jechaliśmy w napiętej ciszy. Mój mózg zaczął się wyłączać i wirować coraz bardziej. Nie byłam w stanie wymyśleć żadnego tematu. W sumie, to po co ja się miałam tam produkować? To tylko podwózka a nie powrót z randki.
Gdy dotarliśmy do dworu, zaczynało już świtać. Prawie zasnęłam, ale gdy tylko stanęliśmy, natychmiast otrzeźwiałam i wyskoczyłam z samochodu jak oparzona, modląc się w duchu, żeby żaden ze strażników nie zaczynał porannej zabawy w ciukanie. Nie chciałam żeby ktoś widział jak się zataczam.
- Dzięki za podwiezienie, Lordzie Badica – rzuciłam przez ramię.
- Christopher – powiedział.
Zatrzymałam się jak wryta i obejrzałam za siebie. Blondyn jak gdyby nigdy nic, wsiadł z powrotem do samochodu i szybko odjechał. Dobra, to było dziwne. Prawie tak dziwne, jak krasnoludki podrzucające wąglika do kanapki Jonnego Deepa na filmie, który ostatnio oglądałam z Mią. A pro po wąglika… Adrian coś wspominał, że chyba mu się jebnął z ekstazy, które trzymał w zapasie w biurku i mógł podrzucić Lissie nie to co trzeba.
Ech. Zajmę się tym później. W końcu nie pomylił go z tabletkami na popęd seksualny dla Stana, prawda?
Nie zastanawiałam się dłużej nad tym, bo byłam skupiona na testowaniu swoich ruchów ninja, gdy zobaczyłam jak drzwi do dampiros motelos uchylają się. Bezzwłocznie czmychnęłam w krzaki. To był jednak zły pomysł, bo skułam sobie tyłek. O mamuniu.
Ćwicząc dalej, ominęłam siedzących przy wejściu dampirów, którzy najwyraźniej flirtowali z inną dampirką-strażniczką. Okej, nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby ta Dampirka nie podchodziła pod wiek Alberty.
Niczym cień Barracka Obamy, prześlizgnęłam się przez korytarz a potem po schodach i znowu przez korytarz. Gdy wpadłam do pokoju, natychmiast zamknęłam drzwi. Ufff, udało się, pomyślałam i prawie straciłam równowagę, gdy zobaczyłam, że na moim łóżku leży jakaś koperta.
Zamknęłam oczy, policzyłam do dziesięciu i je otworzyłam. Niemożliwe. Znowu zamknęłam oczy i policzyłam do dziesięciu. Otworzyłam je. Koperta nadal tam leżała. Odruchowo pomacałam prawą kieszeń. Zawiniątko ciągle tam było, razem z moim kołkiem.
Zwariowałam? Na pewno nie. To tam leżało. To naprawdę tam leżało. A ja miałam w kieszeni piękną srebrną bransoletkę, wysadzaną prawdziwymi turkusami. Co tu jest do cholery grane? Czy Dymitr chciał mnie w ten sposób… przeprosić?
No. Fucking. Way.
Ni stąd ni z owąd weszło we mnie coś zwanego potocznie białą gorączką. Jak zwierze, rzuciłam się na kopertę i ją otworzyłam. Ze środka wypadła srebrna karteczka z napisem:
„Turkusy są niczym niebieski ocean. Albo cie pochłonie, albo go pokochasz.”
O rzesz w mordę. W co on pogrywa? Ma zamiar zapukać zaraz do moich drzwi, paść na kolana i powiedzieć, że mnie kocha? Zaśpiewa mi serenadę i poprosi o rękę? Zabawi się mną i rzuci jak pierwsza lepszą panienkę? A może…
Chuj by to strzelił.
Rzuciłam zawiniątko i karteczkę pod blat toaletki, gdzie leżała również moja szczotka do włosów i rozbita buteleczka perfum. Byłam zbyt pijana by teraz o tym myśleć. Zbyt zmęczona. I ledwo pamiętałam, jak to jest być zraniona przez najgorszego bagassa w…
Obudziło mnie czyjeś natarczywe pukanie do drzwi. Ledwo wygrzebałam się spod kołdry i spojrzałam na swój budzik a’la pingwinek, który podarowała mi Lissa. Brała udział w akcji „ratujmy Antarktydę” czy coś i… mniejsza z tym. Przeciągnęłam się i ignorując narastający ból w czaszce, narzuciłam na siebie skąpy szlafrok i polazłam do drzwi. Po drodze zaryłam o dywan, zrzuciłam z biurka swoje jedyne zwierzątko – akwarium z rybką Pigi – i wyrżnęłam się przed samymi drzwiami, a efekcie całując klamkę. Brawo, Rose, zaraz ściągniesz tu hordę strażników z kołkami i dopiero zacznie się ciukanie…
Jakimś cudem podczołgałam się i wstałam, otwierając te przeklęte drzwi, nawet nie spojrzawszy w wizjer. Przede mną ukazał się nie kto inny tylko Dymitr. Oł jeez, pomyślałam, zmuszając się do odwrócenia wzroku. Światło korytarza raziło moje i tak już przekrwione i przemęczone oczy. Otworzyłam szerzej drzwi i oparłam się o nie, nie chcąc więcej ryzykować wyrżnięcia w podłogę.
- Zgubiłeś się?
Dymitr zachował powagę i uważnie mnie przestudiował. Zmusiłam się do uśmiechu.
- Nic ci nie jest?
- Nie – odparłam, mocniej okręcając się szlafroczkiem. – Czego chcesz?
- Mamy… mam problem – powiedział powoli i zrobił pauzę. – Christian gdzieś zniknął, razem z Lissą. Musisz mi pomóc ich znaleźć… Niedługo rozpocznie się posiedzenie rządu a Tasza musi mieć go przy sobie, gdy zaczną dyskutować o nowych rozwiązaniach…
Zastygłam na moment, nic nie rozumiejąc.
- Czekaj – jęknęłam, przerywając mu dalszy wywód. – Przyszedłeś do mojego pokoju o drugiej po południu… to znaczy w nocy i żądasz, żebym ci powiedziała… gdzie jest Christian? Gdzie jest Lissa?
Przez chwilę patrzył na mnie dziwnym wzrokiem, po czym w jego oczach dostrzegłam błysk zrozumienia.
- Piłaś.
- Nic ci do tego – rzuciłam automatycznie, czując się coraz bardziej dziwnie.
- Owszem – przyznał bez cienie zażenowania. – Tylko mogłabyś czasem pomyśleć, że to jest nieodpowiednie, gdy jesteś na służbie.
- Nie piłam na służbie – warknęłam.
- Rose, jest druga. James skończył wartę godzinę temu. Powinnaś była go zmienić, dlatego przyszedłem…
- Nie mów mi, co powinnam a czego nie! – Wycedziłam przez zęby. Dotarła do mnie świadomość tego, co się stało ubiegłej nocy. Strzygi. Sean. Bar. Picie. Kołek. Bransoletka. - W co ty pogrywasz, co? – Czułam jak narasta we mnie gniew.
Dymitr patrzył na mnie zmieszanym wzrokiem, jednak wyczuł, że mój temperament zaczynał brać nade mną górę i cofnął się.
- Uspokój się Rose. Zjedz coś, ubierz się i spotkamy się na dole.
- Nie – warknęłam, chwytając go za ramię. – Mam tego serdecznie dosyć!
- Przestań – syknął, wyrywając mi się. – Co w ciebie wstąpiło, Rose? Dlaczego, ty zawsze musisz wszystko utrudniać?
No przegiął.
- JA? To ja utrudniam? – Nie panowałam już nad swoim głosem. Nie dbałam o to, czy ludzie w końcu korytarza nas słyszą czy nie. – To ty zawsze wszystko utrudniasz! Sprawiasz, że czuję się jak dziecko, które surowy rodzic odstawia do kąta, pomimo tego, że nic nie zrobiło!
- Rose, ty chyba nawet nie masz pojęcia o czym mówisz – nagle jego twarz stała się surowa, porażająca.
Przeraziło mnie to. Ale nie przestałam i znowu zrobiłam krok do przodu.
- Przebolałam, to co mi zrobiłeś, Dymitr. Przebolałam to, jak zawsze odsuwałeś mnie na bok, jakbym była dla ciebie mała, plastikowa laleczką, która możesz odstawić na półkę, gdy tylko kopną cię moralne wyrzuty sumienia. Przebolałam to, jak traktowałeś mnie po tym jak cie uratowałam… - głos mi się na chwile załamał, ale szybko pozbierałam się, gdy zobaczyłam, że jego twarz odrobinę drgnęła.
Bolało go to. A mi sprawiało przyjemność patrzenie na to.
- Mylisz się – odparł obojętnie. – Nigdy cię tak nie traktowałem. Starałem się być przy tobie i ci pomagać. Chciałem żebyś zasługiwała na mnie, żebyś dostała to, czego nie miałaś – powiedział prawie kochającym głosem, takim, jaki pamiętałam z początku naszej znajomości, jaki słyszałam w chatce…
Wspomnienia tamtych chwil powróciły do mnie, zalewając mnie lodowatymi ostrzami wymierzonymi prosto w moje serce.
- Jedyne, czego żałuję to to, że nigdy nie mogliśmy być razem. I nigdy nie będziemy. Ja tego nie chcę. – powiedział ostrzej, zupełnie takim tonem jak w kościele, gdy powiedział mi, że jego miłość wygasła.
Boże, to mnie znowu zabolało. Dlaczego on to powiedział? Po jaką cholerę? Przecież oboje to wiedzieliśmy. Oboje wiedzieliśmy, że miedzy nami już nic nie może być. Dlaczego to tak cholernie bolało? Dlaczego to znowu musiało rozrywać mnie od środka?
- I nie chcę więcej rozmawiać na ten temat – zakończył z kamienną twarzą.
Było w nim tyle siły, tyle wiary we własne słowa, że puściły we mnie moje wszystkie zapory moralne.
- Wiesz co? – Zapytałam z goryczą. - W jednym maiłeś rację. Ty wcale nie zasługujesz na wybaczenie. Bo nie zasługuje na nie ktoś, kto wcale go nie chce! Nie zasługuje na nie nikt, kto rani wszystkich dookoła tylko dlatego, że sam został zraniony i nie chce aby ktokolwiek mu pomógł! Samolubność to bardzo brzydka cecha, prawda?
Szok i niesamowity ból w jego oczach nawet nie załagodził mojej furii. Patrzył na mnie przez chwilę, po czym otworzył usta by coś powiedzieć, ale nie dałam mu nawet szansy. Nie chciałam już słyszeć niczego więcej.
- Nienawidzę cię, Dymitr – powiedziałam twardym głosem – Nienawidzę cię za to, co mi zrobiłeś. I nie chcę cię znać do końca swojego życia.
Odwróciłam wzrok od jego oczu i ignorując gapiące się na nas z końca korytarza dampiry, odsunęłam się do tyłu i trząsnęłam drzwiami. Czując jak łzy cieknął mi po policzkach, skuliłam się i rozszlochałam.
Przekroczyłam granicę.
Przekroczyłam własną molarność.
Jak mogłam być aż tak zła? Przecież to był Dymitr. Przecież go kochałam, nadal go kocham! Wybaczyłam mu, nawet gdy w takich chwilach jak ta, byłam na niego wściekła, przepełniona żalem i gniewem. Ale nigdy nie zrobiłam mu sceny. Nigdy nie skłamałam tak perfidnie i otwarcie.
Boże, co ja narobiłam…
Przez następne kilkanaście minut nie byłam w stanie ruszyć się z podłogi. Ledwo dochodziły do mnie odgłosy strażniczej krzątaniny na korytarzu, odgłosy śmiechów zza okna i ryk odpalanych samochodów na pobliskim parkingu. Byłam jak pusta skorupa, pozbawiona wnętrzności.
Sama się ich pozbawiłam.
A co gorsza, prawdopodobnie pozbawiłam ich też i jego.
Z niemego otępienie wyrwał mnie dźwięk telefonu. Po drugim sygnale dotarło do mnie, że to dzwoni moja komórka. Ledwo wstałam i rzuciłam się w jej poszukiwaniu. Wierzcie mi lub nie, zbyt porządnicka to ja nie byłam. Zaplątałam się w leżące na podłodze ubrania, o mało znowu nie ryjąc twarzą o podłogę. Żeby dojść do biurka, musiałam podskakiwać. Dopadłam pierwszej szuflady i w końcu wyciągnęłam ją.
- Tak? – rzuciłam zdyszana, ciągle szamocząc się z ubraniami i ścierając z policzka łzy. Prawdopodobnie nie brzmiałam zbyt wesoło.
- Rose? Wszystko w porządku?
- Adrian? – Zdziwiłam się. – Skąd masz mój numer?
Komórkę dostałam niedawno od kochanego ojczulka, pod pretekstem tego, że chce mieć ze mną stały kontakt, nawet gdy jest poza Stanami. Takie stałe łoczing. Nie protestowałam, bo chciałam mieć w końcu komórkę. To było Cool. Ale teraz, wcale mi się tak nie wydawało.
- Nieważne – rzucił speszony.
Chwila, Adrian się peszy? Od kiedy?
- Mam problem… to znaczy mamy… ty masz.
No ładnie, następny. Zgrzytnęłam zębami i możliwie normalnym głosem zapytałam:
- O co chodzi?
- Zdaje się, że pomyliłem tabletki i zamiast wąglika podrzuciłem Lissie tabletki Stana…
Telefon wypadł mi z ręki.
O. Rzesz. Kurwa.


Made by me


Ostatnio zmieniony przez Gość dnia Nie 18:41, 07 Lis 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.va.fora.pl Strona Główna -> No More Chance To Sexy Dance Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin