Forum www.va.fora.pl Strona Główna

Part trzeci - Skeletor in the closet

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.va.fora.pl Strona Główna -> No More Chance To Sexy Dance
Autor Wiadomość
Gość







PostWysłany: Nie 18:43, 07 Lis 2010    Temat postu: Part trzeci - Skeletor in the closet


Part trzeci
Skeletor in the closet


Kto powiedział, że życie składa się z prostych równoległych, które ze sobą nie kolidują? Pokażcie mi delikwenta, a łeb mu urwę i zakopię w ogródku Alberty. W przypływie litości może nawet posadzę mu na grobie rosiczki, coby miał towarzystwo w pochmurne dni. O ile go wcześniej nie zeżrą.
Telefon Adriana był totalnym szokiem, choć większego doznałam, gdy chwilę później w moim pokoju zjawili się Hans i James. Mój partner w pilnowaniu Lissy oznajmił, że musi wyjechać na jakiś czas ze względów zdrowotnych. Natychmiast przygniótł mnie ogromny ciężar winy, gdyż ostatnio to przeze mnie musiał brać dodatkowe warty, chociaż sama pracowałam niemal na okrągło. Jak widać, księżniczka nie próżnowała. A podobno to ja jestem tą rozrywkową.
Hans z radością na twarzy, czyli z tym zwykłym grymasem nr 3 pod tytułem: „wiem-wszystko-i-żądzę-wszystkimi,” poinformował mnie uprzejmie, że ze względu na wyjazd Jamesa i braki kadrowe na Dworze, strażnik Bielikow będzie tymczasowo pilnował ze mną Lissy. Oczywiście tylko podczas wyjazdów i tym podobnych, bo normalnie był przypisany do Christiana, ale to samo w sobie było szokiem.
A potem puścił kolejną bombę. Moja matka przyjeżdża do Dworu z Lordem Szelskim i jego rodziną. Gdyby nie lata treningów, moja szczęka wybiłaby sobie wszystkie zęby. Nie wystarczyło, że Abe osobiście mnie kontrolował, musiał jeszcze ruszyć swoje tajemne kontakty, by zaprosiły Szelskich na zbliżające się przyjęcia z okazji Halloween i urodzin nowego króla – Ducana Tarusa. I tym samym, ściągnęły na Dwór moją matkę, która potrafi nieźle dać w kość.
Ale wiecie co w tym wszystkim było najgorsze? To, że tkwiłam teraz gdzieś na wysokości 3 piętra przyparta do rynny, z zadkiem Iwaszkowa wiszącym mi nad głową, deszczem rozmywającym mój perfekcyjny makijaż i ciukającymi się pode mną strażnikami. Czyż życie nie jest brutalne?
Gdzież tam. W końcu każdej wygłodniałej pustelnicy na widok zgrabnej pupci oczka zamieniłyby się w pięć złotych, prawda? Bo takie właśnie miałam wrażenie. Minęło sporo czasu od mojego pierwszego razu i troszkę od „prawie drugiego,” a potem jakoś nie było ani okazji, ani z kim. Rozstałam się z Adrianem w zgodzie i żadne z nas nie miało do drugiego żalu. Zresztą, on od razu upatrzył sobie Sydney, aczkolwiek nie powiedziałabym tego w stu procentach, bo raczej było odwrotnie – nie żebym pisnęła mu o tym choćby półsłówkiem. Nawet nie zdajecie sobie sprawy, jak wściekły potrafi być Adrian, gdy coś nie jest takie, za jakie to brał. Jednakże dobrze się złożyło, bo lubiłam Sydney i chciałam by Adrian szybko o mnie zapomniał, jak to robił z każdą inną dziewczyną.
Ale teraz… Miałam zupełnie inne myśli. Wręcz zboczone. Naprawdę zboczone. Gdybym nie przypomniała sobie nagle, że jedną ręką musze trzymać się rynny, a drugą parapetu, puściłabym się i runęła jak długa na zieloną trawkę z bawiącymi się na niej niczym baranki, młodymi strażnikami. Że też jakiś bałwan wymyślił te durne ćwiczenia. A drugi bałwan pomylił tabletki z haszem. No w życiu bym nie przypuszczała.
Spróbowałam odwrócić swoje myśli od seksu i tego „prawie” drugiego razu, i skupiłam się na robocie. Mięliśmy wspiąć się po tej idiotycznej rynnie na piąte piętro, by przez okno wleźć do pokoju Lissy i buchnąć jej te tabletki. Kłaniały się w tym momencie moje umiejętności ninja, podczas gdy te Adriana dawno spakowały walizki i wzięły nogi za pas. Szczerze mówiąc, on też mógłby.
Przy trzecim piętrze Adrian nagle przywarł do rynny niczym Danuśka do Zbyszka, zarzucając nań białą płachtę i drąc się na całe gardło mój ci on, mój ci!”, z tą różnicą, że Adrian jęczał, że mu nie dobrze. A ja go kiedyś miałam za twardziela… chociaż miękki był taaaki seksowny…. Cholera, Rose!
- Iwaszkow, jak Boga kocham, albo ruszysz ten swój śliczny zadek, albo spadaj na dół i nie pokazuj mi się na oczy – moja cierpliwość straciła swoje granice.
Adrian jęknął w odpowiedzi, leniwie posuwając się do góry. Mogłam z całą pewnością stwierdzić, że cierpiały na tym poważnie jego koreczki łącznie z korkociągiem. Moje resory zresztą też nie miały się najlepiej. Ale czegóż się nie robi dla dobra ogółu. Czytaj: mnie.
Przez dłuższy czas posuwaliśmy się wolno ku górze, ale im było wyżej, tym gorzej. Tempo Adriana stało się ślimacze i raz nawet o mało nie zjechał. Od początku wiedziałam, że to zły pomysł, ale co to dla Rose Hathaway wspiąć się po rynnie na piąte piętro morojos motelos, taszcząc nad sobą gorący, arystokratyczny nadbagaż? Po tym jak byliśmy mniej więcej na poziomie czwartego piętra, postanowiłam wszystko przyspieszyć. Lissa miała wrócić do siebie w niecałe pół godziny.
- Suń się, Adrian. - Z westchnieniem złapałam się rękoma wyżej i jedną nogę oparłam o wystający kamień, próbując się podciągnąć. Udało mi się i wkrótce niemal na nim siedziałam.
- Rose, nie przedzieramy się przez front wroga, więc nie zgrywaj kamikadze – mruknął, troszkę osuwając się przeze mnie w dół.
Pomogłam mu zatrzymać się w miejscu, podsuwając się możliwie najwyżej i jak najostrożniej. Adrian zacieśnił uścisk i oparł nogę o parapet, w końcu porządnie się opierając. Przeszłam nad nim, podczas gdy on dzielnie trwał w swojej nieco rozkraczonej pozie, gdy mocno się o niego otarłam. Matko, ależ to zalatywało erotyzmem. Aż mu się oczy zaświeciły.
- To nie ja zaraz będę miała ślizgawkę. - Uśmiechnęłam się odwracając jego uwagę od drżenia mojego ciała. Iwaszkow jeszcze mocniej przywarł do rynny. Słowo daję, jeszcze trochę, a zacząłby ją całować. – Ręką złap się krawędzi górnego gzymsu.
Posłuchał mnie. Gdy tylko zaparł się ręką, pomknęłam ku górze, czując się jak małpka wypuszczona z klatki. Dotarcie do okna Lissy zajęło mi dosłownie sekundy. Słyszałam jak Adrian wzdycha i ostrożnie odbija się od parapetu, przesuwając ku górze. Szybkim kopniakiem otworzyłam lekko przymknięte skrzydło okna i wślizgnęłam się do środka.
Wyrżnęłam przy tym w podłogę, bo na parapecie była rozlana woda. Nosz kuźwa, Lissa nawet kwiatków porządnie nie umie podlać! Psiocząc pod nosem, wstałam na równe nogi i wychyliłam sie przez okno, wyciągając do Adriana rękę.
- Adrian, pospiesz się. Mamy jedynie dwadzieścia minut, a musimy jeszcze stąd zleźć.
- Dobrze ci powiedzieć – jęknął, a ja zauważyłam krew na jego dłoni. Musiał ją rozciąć o te ostre gipsowe odlewy, które nie wiadomo po co i na co były na całym budynku.
Złapał mnie prawą ręką, a lewą przesunął na górę. Nogami opierał się częściowo o rynnę, a częściowo o dolny gzyms. Zaczęłam go powoli wciągać i nawet nam dobrze szło, gdy postanowił się mocniej odbić od ściany. Bum i znowu rąbnęłam w podłogę. Jednak tym razem miałam na sobie Adriana i ten jego uśmieszek pełen samozadowolenia. Chyba nie tylko mi chodziły po głowie nieczyste myśli.
Ale jako że od myśli do poczynań daleka droga, gdy goni cię czas w wymierzoną w twoje plecy siekierą, grzecznie wstaliśmy z podłogi, wymieniając się jedynie znaczącymi spojrzeniami. Zbeształam się mentalnie doprowadzając się do porządku i z uwagą przeczesywałam wzrokiem pokój. Naszym celem była przede wszystkim zielona, wysadzana sztucznymi brylancikami torebka Lissy, w której zwykle trzyma leki, a której często przy sobie nie nosi, bo nie ma do czego.
Ale tym razem chyba ją wzięła, bo niebyło jej w zasięgu naszych oczu. Tylko wielkie łóżko, przykryte jasnoniebieską, satynową narzutą, kilka szafek, puchaty, brązowy dywan i obita białym pluszem kanapa. Na biurku stał kubek z długopisami i naszym zdjęciem z kotem Grega, z którym kiedyś mieszkałyśmy, gdy zwiałyśmy z Akademii. Przed odejściem, Lissa niechcący rozjechała kotka, a potem go ożywiła. Greg dostał zawału i skończył w szpitalu, a my oczywiście dałyśmy nogę.
Podeszłam do biurka okupującego przeciwległą część pokoju i zaczęłam w nim grzebać. Papiery, koperty, kajdanki, kluczyki, spinacze… nic ciekawego. W dwóch szufladach po lewej znalazłam nasze stare zdjęcia, a w trzeciej dokumenty. Ani śladu tabletek.
Spojrzałam na Adriana, który zdążył w tym czasie wypalić całego papierosa, stojąc w niedbałej pozie przy ścianie.
- Rusz się! – syknęłam zatrzaskując z hukiem szufladę. Zbyt późno przypomniałam sobie, że właśnie włamaliśmy się do pokoju księżniczki Dragomir i powinniśmy przynajmniej starać się zachowywać cicho. – Lissa niedługo wróci. Musimy znaleźć te przeklęte tabletki!
- Spokojnie, little dampir – odparł, wrzucając niedopałek do doniczki z zielonkawym kaktusem, którego to tak solennie podlała, że zaliczyłam glebę. – Sądzę, że zostawiła je w łazience.
Spojrzałam w kierunku drzwi do bogato wyposażonej łazienki, ale Adrian zdążył się ruszyć i po chwili za nimi zniknął. Modliłam sie w duchu, żeby je znalazł. Ale w razie czego zaczęłam przeszukiwać następne szafki. To było poniekąd naruszenie jej i tak już okrojonej przez więź prywatności, ale cóż, nie mogłam stać bezczynnie. Gdy człowiek coś robi, to mniej myśli, a im mniej myśli, tym jest szczęśliwszy.
Ponownie nie znalazłam tabletek, co z jednej strony było dobre, a z drugiej złe. Adrian jeszcze nie wyszedł z łazienki, wiec chyba ich nie znalazł. Do diabła, co on w ogóle tam robił tyle czasu? Więź mówiła mi, że Lissa jest jakieś pięć minut od morojos motelos, a my nadal tkwiliśmy w martwym punkcie. Ruszyłam biegiem w stronę łazienki, ale zamarłam zanim dotknęłam klamki. Wcale nie chciałam wiedzieć, co on tam robił.
- Adrian?
- Mhm? – dobiegł mnie dziwny dźwięk, który tylko mnie w tym utwierdził.
- Masz?
- Yyy nie…
Niech to cholera.
- Dobra, krzyknę jak Lissa będzie wchodziła do budynku.
Odeszłam od drzwi, kierując się ku szafce nocnej z piękną lampką z ażurowym abażurem, gdy z korytarza dobiegł mnie jakiś stłumiony odgłos. Moje zmysły natychmiast stanęły na baczność. Cichutko i powoli podeszłam do drzwi wyjściowych, delikatnie je uchylając. Liczyłam na to, że nikt nie zauważy malutkiej szparki. I obym się nie przeliczyła.
Delikatnie przytrzymałam drzwi, zostawiając tyle przestrzeni by moje oczy z łatwością mogły dojrzeć co się działo w lekko przyciemnionym korytarzu i ooch… wierzcie mi, tam się naprawdę działo.
Jakiś srebrnowłosy gach obściskiwał się z młodą, ciemnowłosą morojką, błądząc swoją dłonią po jej udzie i wsuwając ją wyżej pod jej kusą sukienkę. Dla przyzwoitości postanowiłam się wycofać, gdy zupełnie nieświadomi skierowali się w moją stronę, nadal się obściskując. Zamykałam drzwi, ale wtedy nagle coś mignęło mi przed oczami. Srebrny sygnet, który już kiedyś widziałam.
Sięgnęłam pamięcią wstecz, przyglądając się facetowi i lasce. Gdy znaleźli się wystarczająco blisko i padł na nich snop światła, a dziewczyna odchyliła do tyłu głowę, by mógł ją pocałować w szyję…. nagle ją poznałam. Zamarłam. Mężczyzna po chwili również odchylił swoją, gdy jego usta dotarły do zarysu jej obojczyka. Jego szarobrązowe oczy mignęły w świetle, potęgując błysk sygnetu, a po chwili dostrzegłam jego profil.
Matko.
Totalnie zaskoczona cofnęłam się gwałtownie do tyłu i jak burza wpadłam do łazienki. Złapałam siedzącego na brzegu wanny Adriana, który czytał jakieś pudełeczka i czym prędzej popchnęłam go w kierunku okna.
- Lissa? – zapytał zdezorientowany, gdy był już niemal na zewnątrz, pokręciłam głową, niezdolna do odpowiedzenia.
Moje serce waliło jak oszalałe, gdy podążyłam za nim i z hukiem zatrzasnęłam okno, jednocześnie łapiąc się rynny i zjeżdżając w dół. W połowie drogi Adrianowi omsknęły się ręce i jego dalsza droga wyglądała, jakby ktoś mu nagle zabrał płomień spod tyłka - runął na ziemię niczym spadająca gwiazda.
Jęknął przeciągle i rozmasował zbolałe siedzenie. Nie zważając na niesamowity ból w kłykciach, zsunęłam się z rynny i wylądowałam na kuckach obok niego. Rozejrzałam się na boki, czując jak adrenalina osiąga szczytowy punkt i pociągnęłam go w pobliskie krzaki.
Oszołomiona zaczekałam aż strażnicy nas minął i odsapując klapnęłam na ziemię. Adrian wyglądał na totalnie zaskoczonego, ale nie odezwał się słowem, dopóki nie przestalam hiperwentylować. Cholera, to wcale nie pomagało! Rose, uspokój się, uspokój!
- Hej, w porządku? – z niepokojem dotknął mojego ramienia. – Nie złapali nas, ale chyba musimy stąd iść… Chyba, że chcesz się przyłączyć do ćwiczeń.
Patrzył na mnie ostrożnie, jakbym miała za chwile wyciągnąć kołek i nim go zadźgać. Uwierzcie mi, to ostatnie co mi w tej chwili chodziło po głowie. Choć biorąc pod uwagę w co mnie wpakował, tak, powinnam mu odpłacić.
- Idź – wydusiłam wreszcie. – Muszę się stawić w administracji… potem… potem znajdę Lissę i wymyślimy coś innego.
- Co się stało? – zapytał bez ogródek, przybierając poważną minę. O-o.
- Nic.
- Zobaczyłaś coś.
Łou, Szerlok Holmes czy wróżka-babuszka?
- Nie – skłamałam z premedytacją. – Usłyszałam jak ktoś nadchodzi.
Nie byłam zbyt dobra w kłamstwach, jak twierdził niegdyś Dymitr, i najwyraźniej moje umiejętności nie poprawiły się ani o jotę.
- Rose…
- Idź – powiedziałam ostrzej, unikając jego wzroku.
Nie mogłam mu powiedzieć tego, co widziałam. No bo szczerze, czy byłby zdolny mi uwierzyć? Czy uwierzyłby, że największy partner jego ojca w interesach i ojciec mojej koleżanki, Camille, romansuje z przyrodnią siostrą Lissy? Sama nie mogłam w to uwierzyć, a przecież widziałam to na własne oczy.
Kątem oka dostrzegłam jak kręci głową i niechętnie, aczkolwiek wstaje i rusza w kierunku frontu budynku. Mogłam się założyć, że znajdzie odpowiedni czas, by wycisnąć ze mnie prawdę. Ale nie w najbliższym czasie. Teraz mieliśmy inny, gorszy problem na głowie.
Nazywał się Lissa.

***

Wąglik, ekstazy i życie seksualne Avery. Nie ma co, uroczy początek popołudnia. Pomijając fakt, że tabletki Stana ciągle były w torebce Lissy, a widok Avery obściskującej się z Corneliusem Cont’em spowodował trwały uszczerbek na mojej psychice, nie mogłam zaliczyć tego dnia do kompletnie nieudanych.
Siedziałam razem z Adrianem i Lissą na czerwonych, skórzanych kanapach w małym, lokalnym barze ze striptizem. I żeby nie było – to nie był kolejny pomysł Adriana z tych z serii „idź na całość”. Owszem, miewał on szalone i całkowicie odjechane pomysły, zwykle kończące się totalną katastrofą i ratowaniem jego arystokratycznego tyłka - albo dla odmiany mojego, patrząc na ostatnie wydarzenia.
Jednakże nie tym razem. Teraz to Lissę coś nawiedziło. I mówiąc nawiedziło, naprawdę mam to na myśli.
Lissa siedziała niczym królewna od siedmiu boleści i czekała na pierwszego lepszego faceta, żeby go zjechać. Gdybym nie miała więzi, postawiłabym wszystko – oprócz moich ostatnich majtek, które już wcześniej oddałam – na to, że to wina Christiana. I w sumie, dużo bym się nie pomyliła, bo to właśnie od niego się wszystko zaczęło.
Podczas, gdy ja w nocy raczyłam się alkoholem i odstawiałam efektowny pokaz tańca erotycznego w barze, ona poszła z Christianem i Reedem na „Maczupikczu”. Oczywiście Christian nie był zadowolony z obecności Reeda, ale jakoś to przebolał. Do drugiego aktu. Potem zaczęła się krwawa jadka. Okej, nikomu krew nie poleciała ale za to inne rzeczy… uh, zdecydowanie tak.
Lissa się wkurzyła i wyszła, zostawiając zaaferowanych facetów, żeby załatwili to między sobą jak szympansy w buszu. Resztę wieczoru spędziła w moim pokoju, przeglądając stare magazyny „Świerszczyka” w poszukiwaniu… Chwila. W moim pokoju?
- Gdzie ta kelnerka – warknęła rozzłoszczona, odpychając od siebie pustą szklankę.
Postanowiłam, że lepiej jej nie pytać, dlaczego schowała się akurat u mnie. Zdecydowanie nie była w humorze. Nawet będąc na kacu mogłam to stwierdzić, bo jej jakże niesamolubne uczucia przepłynęły do mnie i urządziły sobie małe kokodżambo z darmowym jaraniem.
Ale tylko dzięki Adrianowi, który się zreflektował i przytaszczył ze sobą kilka skrętów, którymi łaskawie nas uraczył. Tak, wiem, nie powinnam palić bo to szkodzi zdrowiu i takie tam, ale szczerze mówiąc – miałam to w dupie.
- Chcesz jeszcze, little dampir? – spytał Iwaszkow, rozsiadając się na kanapie i puszczając dymowe kółeczka tuż nad głową Lissy.
Wyglądał o niebo lepiej, nie robiąc się zielony na widok rynny i piątego piętra. Niech się cieszy, że Lissa nie mieszka na dziesiątym.
- Dzięki, chyba spasuję – powiedziałam z żalem gasząc skręta.
- Ulżyj sobie jeszcze – zaśmiał się i spojrzał na zegarek. – Dopiero dochodzi czwarta.
Czwarta? O cholera, myślałam, że przynajmniej piąta. Zabawienie się z Adrianem w ninja, a potem odstawianie szopki w administracji, gdzie udawałam milutką i grzeczniutką, podpisując raporty i czekając, aż Hans uzgodni ze mną mój grafik pracy z Dymitrem, zajęło mi mniej czasu, niż myślałam. Dymitr…
- Daj, co mi tam.
- Wstrzymaj się trochę, Rose – mruknęła Lissa. – Wieczorem idziemy na wystawną kolację do Contów.
- Oooo, co to, to nie! – wybuchnęłam.
W moje myśli automatycznie wkradł się obraz ojca Camille obłapiającego Avery. Fuj!
Spojrzała na mnie zaskoczona moim tonem. Przez więź poczułam jej zdezorientowanie, a potem nieznaczny gniew.
- Hej, jesteś moją strażniczką, tak? Musisz chodzić tam, gdzie ja.
- Właściwie to James… - urwałam.
Cholera. Zupełnie zapomniałam o Jamesie.
- Co James? – uniosła brwi i machnęła na kelnerkę.
No wpadłam jak gówno w kibel. Przez to wszystko zupełnie zapomniałam o moim współpracowniku, Jamesie Cole’u, który ostatnio uratował mi dupę, gdy jeden z wielmożnych przełożonych przyczepił się do moich raportów, a potem oznajmił mi, że wyjeżdża, a ja… o cholera, właśnie go wystawiłam.
Kończył dzisiaj wcześniej wartę, a ja nie stawiłam się na zmianę i co gorsza nie poinformowałam go, że nie przyjdę wcześniej, by mógł już wyjechać - a co jeszcze gorsze… Lissa spierniczyła mu sprzed nosa, wykorzystując jeden z moich tajnych sposobów i on pewnie teraz dalej jej szuka. Być może nawet razem z Dymitrem.
Cholera.
Niechętnie wyciągnęłam telefon i wybrałam numer Jamesa. Rozłączyłam się po pierwszym sygnale. Byłam odważna, ale nie aż tak. Napisałam mu smsa, że przejęłam Lissę i że życzę mu udanego odpoczynku i szybkiego powrotu do zdrowia, po czym wyłączyłam telefon i schowałam go z powrotem do kieszeni.
Przez ten czas Lissa i Adrian zamówili mnóstwo drinków – w tym dla mnie, ale odmówiłam - i zaczęli rozmawiać o planowanym za tydzień wyjeździe do Włoch. Jeszcze nie powiedziałam jej, że z nią nie pojadę, bo jedzie z nią też Dymitr, a my dwoje pracujący razem to jak bomba zegarowa z ruskim zapłonem – jak raz zapalisz to ni chuja jej nie powstrzymasz.
Niestety, Lissa była w takim nastroju, że nie mogłam jej teraz tego powiedzieć. W ogóle nie mogłam z nią dzisiaj o niczym porozmawiać, nie narażając się na jej gniew.
Klnąc w duchu, zapaliłam kolejnego skręta. To wszystko było ponad moje siły. Dymitr, Avery, Lissa, Adrian, Christian i ja sama. Czemu to wszystko musiało być takie porąbane? Czemu ja do cholery nigdy nie mogę mieć normalnego dnia? Nawet pracując?
Hasz był niezły. Od razu zakręciło mi się w głowie i moje myśli uległy wystarczającemu rozproszeniu. Uwielbiałam ten stan. Przypominał nieco błogość pochodząca od wampirzych endorfin, ale był odrobinę łagodniejszy. Może nawet lepszy. Niemal zatraciłam się w nim, gdy dostrzegłam jak przez drzwi wejściowe wchodzi Avery i z lesbijskim uśmiechem na twarzy, kieruje się w nasza stronę.
- A ona tu czego? - wyrwało mi się niecący.
- Zaprosiłam ją – odparła nieco pochmurnie Lissa. – Jeśli nie chcesz, nie musisz z nami siedzieć.
Spojrzałam na nią zaskoczona jej słowami, nagle czując się jak niepotrzebne ogniwo w tym towarzystwie. I to w dodatku nawet nieźle podjadane.
- O hej Rose, myślałam, że odsypiasz nocną imprezę – powiedziała Avery, siadając obok Lissy i zgarniając drinka, który przyniosła mi kelnerka.
- Już ją odespałam - odpowiedziałam możliwie spokojnie i całkowicie zgasiłam skręta, co spotkało się z piorunującym spojrzeniem Adriana.
Nienawidził marnować haszu.
- Jeszcze ktoś ma wpaść? – zapytałam Lissę.
Spojrzała na mnie coraz bardziej wkurzona.
- A jeśli nawet, to co?
Przez więź wyraźnie czułam gniew, złość i wpływ narkotyku. Dobrze, że tylko narkotyku, bo jakby łyknęła te tabletki dla Stana… matko jedyna. Wolałam nie myśleć co by się stało z Christianem albo kimś innym. No i ja też miałabym nieźle przerąbane, bo kilka nieprzespanych nocy z rzędu nie jest dobrą rzeczą.
- Hej, dosiądziecie się do nas? – zawołała Lissa do dwóch przystojnych morojów, których znałam z widzenia.
Gdy z radością spełnili jej prośbę, zdecydowałam, że jednak muszę się napić.
- Pojdę po drinka – oświadczyłam, wstając.
Sto punktów dla mnie za nie zachwianie się. Równym i szybkim krokiem zbliżyłam się do baru, gdzie niespodziewanie odkryłam, że siedział Christian. Jak mogłam go przegapić w tak małym tłumie?
Ach tak, byłam zbyt zaaferowana tabletkami i widokiem Avery w objęciach starego, arystokratycznego capa. No i tym, że będę musiała pracować z Dymitrem. Spojrzeć mu w twarz po tym, jak wywrzeszczałam mu, że go nienawidzę. Sama naważyłam sobie piwa.
- Dwie whisky – rzuciłam do barmana, wskazując na siebie i Christiana. Jak pić to na całego. Początkowo miałam ochotę na russian vódkę, ale za bardzo mi zalatywało tym, o czym pamiętać nie chciałam.
- Ja pasuję – machnął ręką Christian, przenosząc na mnie wzrok. – Nie powinnaś chyba pić.
Jeez, od kiedy to Christian był rozsądny?
- Co się stało? Strażnicze niebo spadło w czeluść?
- Nie, piekło zamarzło.
Zaskoczony zmarszczył brwi. Wskazałam głową w kierunku stolika, gdzie zostawiłam Lissę i Adriana z pozostałymi. Christian natychmiast dostrzegł Avery, która obecnie przysuwała się bliżej zaabsorbowanego rozmową Adriana.
- To teraz dziewica Orleańska będzie nawracała Mefistofelesa? – prychnął.
- Jakbyś zgadł – westchnęłam z irytacją, patrząc jak barman nalewa mi drinka.
Christian odwrócił się twarzą do mnie i oparł łokciem o kontuar.
- Czemu jej po prostu nie przywalisz?
Rzesz cholera, tu mnie zaskoczył.
- Za co?
- Wkurza cię. Deprawuje Adriana i Lissę. Samo to, że chodzi po tej ziemi jest wystarczającym powodem – wzruszył ramionami.
- I to ja zawsze jestem tą złą. Słuchaj, jeśli ty też jej tak nienawidzisz, czego jestem absolutnie pewna, to czemu sam jej nie przywalisz?
- Bo jestem facetem. I w dodatku arystokratą. Mi nie wypada.
Pominął najważniejszy powód – nie był damskim bokserem.
- No co ty – prychnęłam, wychylając szklaneczkę whisky.
Ja pierdolę, mocna była.
- Nie pij tyle, bo znowu Bielikow będzie łaził za tobą po całym Dworze.
Na wzmiankę o Dymitrze poczułam się totalnie trzeźwa. Normalnie by tak się nie stało, ale przypomniała mi się scena sprzed kilku godzin, którą mu urządziłam.
Nie myśl o tym, nie myśl o tym!
Zagryzłam wargę.
- Znaleźli cię?
- Nie.
- Nie? – zamrugałam, na wpół zdziwiona, na wpół szczęśliwa.
- Ja i Lissa… my… to ty nie wiesz? - teraz on się zdziwił, widząc moją minę.
Ech, do tanga trzeba dwojga.
- No nie… spałam, a potem wstałam i przyszedł… Dymitr… i my… to znaczy… – jąkałam się jak jakaś smarkula w pierwszej klasie podstawówki, wezwana do odpowiedzi. – Miałam inne sprawy na głowie niż szpiegowanie jej, aczkolwiek… coś tam wiem – zakończyłam kulawo.
Christian wzruszył ramionami, a mi nagle zrobiło się głupio. Powinnam bardziej się na niej skupiać, nie na sobie.
- Christian, ona znowu pije – wypaliłam, czując nagłą potrzebę sama nie wiem czego. Pocieszenia? Poparcia? Zrozumienia? Dostrzeżenia problemu? - I znowu szlaja się z Avery. Boję się o nią.
Nie powiedziałam mu, że boję się konkretnie o to, że pod wpływem Avery zacznie uwodzić starszych facetów. A włączając w to tabletki… Jezu, nawet o tym myśleć nie chciałam.
- Ja też – powiedział po chwili milczenia. Spojrzałam na niego błagalnie.
- Tylko mi nie mów, że się o to pokłóciliście i znowu zerwaliście.
- Ech, między innymi o to, ale czy zerwaliśmy… nie wiem. Ty mi powiedz – w życiu nie powiedziałabym, że Christian będzie oczekiwał ode mnie czegoś takiego. Nie miałam nawet sumienia zrobić mu przytyku.
- Pogadam z nią. Zrobię coś z tym. Tak nie może być.
Christian rzucił w kierunku Lissy krótkie spojrzenie, po czym obejrzał się na Avery flirtującą z Adrianem. Iwaszkow zachowywał wobec niej zdrową dozę ostrożności, ale dobrze wiedziałam, że on też jej wybaczył jej postępek. Jak on ją usprawiedliwiał? Avery nie chciała źle. Po prostu pod wpływem ducha oszalała i nie wiedziała, co robi. Akurat. Gdyby widział to co ja, natychmiast zmieniłby zdanie.
- Myślałem… – zawahał się, jakby w porę gryząc się w język
- Co myślałeś?
Westchnął i podniósł przepraszająco ręce
- Myślałem, że skoro Avery przystaje z Bielikowem to on będzie miał na nią dobry wpływ i się zmieni. Zwłaszcza po tym, jak namówił ją do działalności charytatywnej.
Zakrztusiłam się whisky, na co barman wychylił się zza kontuaru i zdrowo poklepał mnie po plecach.
- I że ona się zmieni i przestanie deprawować Lissę – dokończył coraz mniej przekonany. Jeśli w ogóle kiedykolwiek był.
- Uwierz mi ona się nigdy nie zmieni – powiedziałam, w międzyczasie zamawiając dwa kolejne drinki i nie okazując przy tym zmieszana na wieść o tym, że anielski Dymitr próbował nawrócić zdeprawowaną diablicę.
Ale szczerze, czego ja się spodziewałam? No dobra, pomijając oczywiście to, że oczekiwałam zobaczyć któregoś dnia Avery w jego łóżku… Ech, oboje w pewnym sensie byli siebie warci.
- Albo to przyjmiesz do wiadomości, albo będziesz następny po Mefistofelesie – dokończyłam, wskazując kciukiem za siebie. – Wybieraj.
Przez dłuższą chwilę rozważał moje słowa, bawiąc się pustą szklanką. Nie wiem jakiej odpowiedzi się spodziewałam, ale z pewnością nie takiej.
Odstawił z hukiem szklankę i obrócił się do mnie.
- Jaki masz plan?
Plan? Póki co… nie miałam w związku z Avery żadnego planu. Ale on wcale nie musiał o tym wiedzieć. Jeszcze nie. No przynajmniej do czasu, aż pozbędę się problemu siedzącego w jej torebce i zacierającego ręce z mojej niedoli.
Skup się Rose, skup się.
- Słuchaj, na razie porozmawiam z nią. Jeśli to nie przyniesie skutku, to zaczniemy działać – powiedziałam z pełnym przekonaniem i uczepiłam się innego tematu, żeby się nie zdradzić. – Swoją drogą, to mógłbyś nie uciekać przed swoim strażnikiem. Tasza pewnie też była niezadowolona… właśnie, znowu był jakiś zjazd, spotkanie czy coś?
- Znowu zorganizowała pokazówkę dla grupy morojów. A potem podzieliła ich według żywiołów i ćwiczyli różne manewry. Zgadnij, co się stało, jak użytkownik powietrza nie zapanował nad podmuchem, który poleciał w stronę ognia… Nawet Mia nie była w stanie tego ogarnąć.
- Spalili coś? – ożywiłam się, ale jednocześnie poczułam ukłucie niepokoju. Jeśli te cholerne szkolenia nie pomogą, to wyślą do boju 16-latki!
- Tylko kilka zasłon. Ciocia Tasza miała trochę kłopotów, ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Dali jej w przydziale starą salę treningową. Teraz możemy spać spokojnie – dodał z sarkazmem.
- Nie lubisz tych ćwiczeń – to nie było pytanie.
Zamyślił się nad odpowiedzią i z roztargnieniem napił się szkockiej. Ha, dobra moja.
- Nie chodzi o to, że ich nie lubię. Po prostu większość osób ciągle traktuje to jak jakiś chory żart i w ogóle nie przykłada się do tego, co robi. To tylko wszystko niszczy. I mamy przez to kłopoty z przekonaniem reszty. Nie znoszę tych zadufanych królewiczów…
- Ja też nie – westchnęłam i stuknęłam swoją szklanką w jego. - Za ciebie wspólniku!
I za moje niecne plany, dodałam w myślach i wypiłam duszkiem.
Christian zrobił to samo, po czym spasował i rzucił barmanowi jakiś grubszy banknot. Po tym jak wyszedł nie miałam co robić. Gapiłam się na Lissę i jej roześmiane towarzystwo, marząc by szybko skończyła, żebym mogła ją zabrać do morojos motelos, położyć spać i zabrać tabletki.
Marzenie ściętej głowy.
- Hej, Rose! – przywitał się zaskoczony głos. Odwróciłam się i zobaczyłam jak Eddie i ta młoda strażniczka z nocy – Ana – przyglądają mi się z zaskoczeniem. – Myślałem, że dzisiaj pracujesz.
- Pracuję – wyszczerzyłam się w uśmiechu, wskazując w stronę dobrze bawiącej się Lissy.
Ana uniosła brwi na widok mojej szklanki.
- Właśnie widzimy.
- To tylko sok – skłamałam.
Dopiłam resztę drinka i rzuciłam barmanowi 5 dolarowy banknot. Nie miałam ochoty siedzieć tu dłużej. Wydarzenia dzisiejszego dnia były wystarczająco okropne. Potrzebowałam samotności.
Barman jakby rozumiejąc moje potrzeby skinął potakująco głową i zabrał szklankę, zanim Ana zdołała się jej bliżej przyjrzeć. Obiecałam sobie, że poproszę Adriana – który był współwłaścicielem owego baru - o podwyżkę dla niego. Dobry personel musi mieć odpowiednią zapłatę.
Wzięłam na chwilę Lissę na bok i powiedziałam, żeby zawołała mnie, gdy będzie wychodziła. Zgodziła się bez większych problemów i mogłam spokojnie wyjść, podczas gdy do baru ściągali ludzie. Wśród nich dostrzegłam Keilę Badica i Seana, który skinął mi głową.
Po drodze do siebie nigdzie się nie zatrzymałam, nie licząc jednego razu, gdy widząc parę całującą się niedaleko parku, zapatrzyłam się na nią. Ta scena przypominała mi mój pocałunek z Dymitrem w cieniu drzewa, gdy wychodziliśmy z chatki. Bolało, ale jednocześnie leczyło. Coraz lepiej rozumiałam to, że nie będziemy już razem. Że zawsze już będę skazana na samotność. Choć to wcale mnie nie pocieszało, to w jakiejś części tego stwierdzenia odkryłam coś pozytywnego: samotność oznaczała, że jedna osoba mniej będzie płakała, gdy coś pójdzie nie tak i któregoś dnia na stałe zostanę w świecie zmarłych. Okrutne, lecz prawdziwe.
Dalsze filozoficzne rozmyślania nad sobą i swoim życiem przerwał mi fakt, że dotarłam do drzwi swojego pokoju. Weszłam do środka, zbierając po drodze rozrzucone wcześniej ubrania i poprawiając dywan. Podniosłam spod toaletki bransoletkę, która znalazłam w płaszczu i przez chwilę się w nią zapatrzyłam, po czym schowałam ją w górnej szufladce.
Wkładając ją… zamarłam. Znalazłam w niej kolejne pudełeczko, tym razem nieco mniejsze. Pokręciłam głową i je wyjęłam. W środku znalazłam pasujące do bransoletki kolczyki. Żadnego liściku. Pięknie. Dymitr postanowił dalej sobie ze mną pogrywać. Aczkolwiek moja głowa mówiła mi, że to nie w jego stylu. Ale teraz niczego już nie byłam pewna. Nic już nie wiedziałam. Jakby włączył mi się wtórny debilizm. A może był wrodzony?
Z politowaniem dla samej siebie spojrzałam na swoje odbicie w małym akwarium, gdzie moja rybka w ślimaczym tempie pływała w tę i z powrotem. Chyba w przeciwieństwie do mnie, brakowało jej towarzystwa. A może mi też właśnie kogoś brakowało. Tak czy siak, jej mogłam pomóc. Sobie – raczej nie.
Postanowiłam, że jutro kupię jej glonojada.
Jeśli dożyję jutra.


Made by Ginger
Powrót do góry
annodomini
Duch



Dołączył: 09 Lis 2010
Posty: 30
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Bialorus

PostWysłany: Pią 11:38, 12 Lis 2010    Temat postu:

Hej, to najlepsze z ff nt VA! Masz prawdziwy talent do pisania nie gorszy od Mead. Smialam sie z calego serca!
Czy bedzie ciag dalszy i kiedy? Z niecierpliwoscia czekam na czesc 4,5,6...
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kasikk
Duch



Dołączył: 10 Lis 2010
Posty: 57
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Tarnów

PostWysłany: Pon 0:50, 22 Lis 2010    Temat postu:

Bardzo mi się podoba Twoja twórczość i czekam na dalszy ciąg Smile.
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:    Zobacz poprzedni temat : Zobacz następny temat  
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.va.fora.pl Strona Główna -> No More Chance To Sexy Dance Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Regulamin